Anna Słojewska z Brukseli
Unia przedłuża obecne sankcje wizowe i zamrożenia aktywów wobec osób i firm odpowiedzialnych za aneksję Krymu i destabilizację we wschodniej Ukrainie o kolejne pół roku do września 2015 roku — zdecydowali w czwartek na nadzwyczajnym spotkaniu w Brukseli ministrowie spraw zagranicznych UE. W ciągu tygodnia do listy dopisane zostaną kolejne nazwiska i firmy, a formalną decyzję w tej sprawie podejmą ministrowie na spotkaniu 9 lutego. Unijni urzędnicy zostali też zobowiązania do prac nad dalszymi sankcjami. — To obejmuje wszystkie możliwe instrumenty, w tym również dalsze sankcje ekonomiczne — oświadczyła Federica Mogherini, wysoka przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej. Wielu ministrów wyrażało przekonanie, że takie zaostrzenie polityki jest niezbędne. — Byłoby to zgodne z naszymi zapowiedziami, gdy groziliśmy zaostrzeniem polityki w razie pogorszenia się sytuacji — mówił Linas Linkevicius, minister Litwy, kraju tradycyjnie opowiadającego się za ostrym kursem wobec Rosji.
Jak jednak podkreśliła Mogherini o obecnie obowiązujących sankcjach gospodarcze (wygasają w lipcu) zdecydowali przywódcy państw i rządów. I również obecnie dla ewentualnego wprowadzenia dodatkowych sankcji gospodarczych, jeśli byłaby jednomyślna zgoda 28 państw, zdecydują politycy najwyższego szczebla. Spotykają się już 12 lutego, ale to szczyt nieformalny, który w zasadzie decyzji nie podejmuje. Być może więc sprawa przeciągnie się do kolejnej, tym razem już formalnej Rady Europejskiej, w marcu.
Zdaniem polskiego ministra spraw zagranicznych to nadzwyczajne spotkanie było bardziej emocjonujące niż zwykle z powodu obecności nowego ministra spraw zagranicznych reprezentującego skrajnie lewicowy rząd Grecji. - Udało nam się jednak zachować jedność pomimo dużych różnic opinii - podkreślił Grzegorz Schetyna. Również Federica Mogherini z uznaniem wypowiadała się na temat Nikosa Kotziasa. — Podkreślał swoje stanowisko. Ale z oddaniem szukał unijnej jedności. To było bardzo pozytywne doświadczenie — powiedziała Mogherini.
Słowo "jedność" było na ustach wielu ministrów spraw zagranicznych, którzy przyjechali do Brukseli dyskutować o zaostrzeniu polityki wobec Rosji w reakcję na masakrę cywili w Mariupolu we wschodniej Ukrainie. Bo to, że wśród 28 krajów Unii różne są pomysły na układanie relacji z wielkim wschodnim sąsiadem wiadomo od dawna. Każda dyskusja o potencjalnych sankcjach kończyła się kompromisem, który dla nikogo nie był w 100 procentach zadowalający. Ale ostatecznie UE sankcje wprowadziła, zarówno wobec osób odpowiedzialnych za agresję na Krymie i we wschodniej Ukrainie, jak i znacznie bardziej kontrowersyjne sankcje ekonomiczne. I jednolite stanowisko było dowodem na to, że Putin nie jest w stanie podzielić UE. W ostatnich dniach zaczęły jednak dochodzić niepokojące sygnały z Aten, gdzie nowy skrajnie lewicowy rząd prezentuje wyraźnie prorosyjskie sympatie. I od razu zaczęło się od dyplomatycznego zgrzytu, bo Grecja we wtorek oprotestowała wypracowane przez Donalda Tuska wspólne oświadczenie szefów państw i rządów UE. Twierdząc, że nowa ekipa grecka nie była w tej sprawie konsultowana. W kolejnych dniach greccy dyplomaci w Brukseli zgłaszali sprzeciw wobec projektu rozszerzenia sankcji wobec Rosji. W czwartek po południu okazało się jednak, że grecki minister w czasie pierwszego spotkania nie chce rozbijać unijnej jedności..
Szefowie dyplomacji, zgodnie ze swoją rolą podkreślali konieczność znalezienia politycznego i dyplomatycznego rozwiązania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Ale sami Ukraińcy, choć wdzięczni za jednolity sankcyjny front wobec Rosji, proszą o więcej. — Unia powinna zachęcić państwa członkowskie do wsparcia militarnego dla Ukrainy — powiedział w Parlamencie Europejskim Konstantin Jelisiejew, ambasador Ukrainy przy UE. Podkreślił jednak, że nie chodzi mu o obcych żołnierzy na terytorium jego kraju, ale o dostawy sprzętu. — Żołnierzy nam wystarczy — podkreślił dyplomata.