W zeszłym tygodniu media obiegła informacja o rosyjskich bombowcach Tu-95, które były widziane nad kanałem La Manche. Do lotu poderwane zostały wówczas typhoony z baz sił powietrznych RAF w Lossiemouth w Szkocji i Coningsby we wschodniej Anglii.

W eskorcie brytyjskich myśliwców rosyjskie bombowce zawróciły nad Atlantyk i wróciły do bazy Engels w pobliżu Saratowa, na południu europejskiej części Rosji. Ich lot, który miał charakter  szkoleniowo-patrolowy, trwał łącznie 19 godzin.

Wielka Brytania w oświadczeniu podkreślała wówczas, że "rosyjskie maszyny nie znalazły się w granicach brytyjskiej przestrzeni powietrznej". Mimo to brytyjskie media obiegła dziś sensacyjna informacja, że maszyny Tu-95 na swoim pokładzie miały mieć broń atomową.

Według jednego z rozmówców gazety "Sunday Express", pracującego w RAF, "Brytyjczycy podsłuchiwali rozmowy Rosjan w kokpitach samolotów, a Rosjanie doskonale o tym wiedzieli". Rozmówca dziennika dodał, że Wielka Brytania o broni atomowej na pokładzie Tu-95 miała wiedzieć "o wiele wcześniej" i to "z innego źródła". Informator gazety nie ujawnia jednak, o jakie źródło chodziło. Wiadomo jednak, że broń nie była uzbrojona.

Z lotu rosyjskich bombowców w siedzibie Foreign Office w Londynie tłumaczył się ambasador Rosji Aleksandr Jakowienko. Miał on twierdzić, że lot Tu-95 był rutynowy i "został przeprowadzony w ścisłej zgodności z międzynarodowymi normami prawnymi".