Czy jesteśmy jednym narodem? – tak brzmi przewrotny tytuł obszernego opracowania Centrum Badań Socjologicznych z Halle. Po jego lekturze odpowiedź nasuwa się sama i sprowadza do twierdzenia, że obie części Niemiec już niemal całkowicie się zrosły.
– Jedynym, co nadal odróżnia Niemców ze wschodu od tych z zachodu, jest wrogość okazywana obcym oraz stopień uczuć antysemickich – udowadniają autorzy raportu.
To akurat widać na wschodzie gołym okiem na przykładzie niezwykłego sukcesu Pegidy – Patriotycznych Europejczyków przeciwko Islamizacji Zachodu, czy też popularności, jaką nadal cieszy się na wschodzie NPD, partia otwarcie neonazistowska. Triumfy po wschodniej stronie Łaby święci także Alternatywa dla Niemiec, ksenofobiczna i populistyczna partia skrajnej prawicy. Trzeba natomiast wierzyć autorom na słowo, że stopień antysemityzmu jest większy na zachodzie kraju niż na wschodzie. Szczegółowych danych na temat brak.
Nie ulega wątpliwości, że ćwierć wieku po politycznym zjednoczeniu Niemiec zniknęły w dużej mierze różnice w poziomie życia mieszkańców wschodniej i zachodniej części kraju, nikt już praktycznie nie używa określeń Ossi i Wessi, będących przez lata synonimem mentalnej przepaści dzielącej obie społeczności, nikt też nie pyta, na co poszło ponad 1,5 biliona euro transferów finansowych z zachodu na wschód, a z mediów znika słowo „ostalgia", oznaczające tęsknotę Niemców ze wschodu za państwem robotników i chłopów. Wszystko to nie znaczy jednak, że proces jednoczenia Niemiec został ostatecznie zakończony.
– Nie można mówić, że Niemcy ze wschodu i zachodu tworzą dwa oddzielne narody, ale też nie sposób twierdzić, że doszło do zjednoczenia w sferze mentalności, preferencji politycznych czy oceny przeszłości – mówi „Rz" prof. Klaus Schroeder, socjolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.