Traktat pokojowy, jaki Polska zawarła 18 marca 1921 roku z delegatami Związku Radzieckiego, wyznaczał jednak znacznie bardziej korzystną linię dla Europy niż obecnie. Po polskiej stronie znalazła się przecież znaczna część dzisiejszej Ukrainy i Białorusi. Dziś ta linia przebiega zdecydowanie dalej na zachodzie.
Jeszcze w czwartek wieczorem premier Ewa Kopacz pytana o możliwość wpisania do deklaracji szczytu choćby dalekiej perspektywy członkostwa w Unii dla Ukrainy, Gruzji i Mołdawii zapewniała „Rz": – Jesteśmy zdeterminowani, aby nie cofać się w stosunku do postanowień szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie, tylko iść do przodu. Nasze stanowisko jest niezmienne. Będziemy budować odpowiednią większość, aby je przeforsować.
Jednak kolacja w Pałacu Czarnogłowców, podczas której miała być omawiana kwestia przyszłego członkostwa nowych państw, została ograniczona do minimum. Angela Merkel i Francois Hollande już o dziesiątej zaczęli znacznie ważniejsze dla nich spotkanie w hotelu Radisson po drugiej stronie Dźwiny: z Aleksisem Ciprasem o tym, jak uniknąć bankructwa Grecji.
Rezultat: w opublikowanej nazajutrz deklaracji szczytu mowa jest tylko o tym, że „uczestnicy szczytu przyjmują do wiadomości europejskie aspiracje i europejski wybór partnerów, których to dotyczy, zgodnie z zapisami układów stowarzyszeniowych". Aby nie było wątpliwości, podkreślono także, że to „do Unii i jej suwerennych partnerów będzie należało, jak chcą kontynuować tę współpracę".
– To jest maksimum tego, co się dało osiągnąć. Nigdy nie powiedziano, że Partnerstwo Wschodnie daje automatycznie drogę do członkostwa w Unii – przyznał przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.