Brytyjski premier zamierza „radykalnie zrewidować" postanowienia, jakie wiążą Wielką Brytanię ze strasburską organizacją zaraz po przeprowadzeniu referendum w sprawie członkostwa kraju w Unii Europejskiej. Głosowanie w tej sprawie ma zostać przeprowadzone najpóźniej w 2017 r.
– Torysi rządzą samodzielnie, ale mają niewielką większość w Izbie Gmin. To powoduje, że Cameron stał się zakładnikiem najbardziej konserwatywnego i eurosceptycznego skrzydła we własnej partii. A ono jest bardzo podejrzliwe nie tylko wobec Unii Europejskiej, ale także wobec Rady Europy – mówi „Rz" Andrew Russell, dyrektor katedry politologii na Manchester University.
Zły przykład dla Rosji
W 66-letniej historii Rady Europy do tej pory żaden kraj, który przystąpił do europejskiej konwencji praw człowieka, nie wycofał się ze stosowania tego dokumentu. To byłby niebezpieczny przykład dla krajów, które w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, nie są mocno utrwalonymi demokracjami albo wręcz zbudowały autorytarny reżim. Do strasburskiej organizacji należą 47 kraje, w tym: Azerbejdżan, Armenia, Rosja czy Turcja.
– Gdyby z konwencji zdecydowały się wystąpić Węgry, natychmiast uznano by to za sygnał złamania zasad demokracji. W przypadku Zjednoczonego Królestwa tak nie jest. Ale mimo wszystko brytyjska opinia publiczna wciąż nie zdaje sobie sprawy, jakie mogą być konsekwencje tego kroku dla porządku międzynarodowego – przyznaje Russell.
Jak ujawnił „Guardian", Cameron chce uchwalić ustawę, która wycofuje zapisy europejskiej konwencji praw człowieka z brytyjskiego prawa. Następnie premier zamierza podjąć negocjacje z Radą Europy w sprawie zniesienia zasady automatycznego stosowania wyroków Trybunału w Strasburgu przez sądy na Wyspach. Jeśli do porozumienia w tej sprawie nie dojdzie, Cameron miałby sięgnąć do „atomowego" rozwiązania: wycofania Wielkiej Brytanii z udziału w samej konwencji. Na jej miejsce zostałaby ustanowiona brytyjska konwencja praw człowieka, a orzeczenia w tej sprawie wydawałby brytyjski Sąd Najwyższy.