Tomasz Deptuła z Nowego Jorku
Wśród poważnych konkurentów Hillary Clinton do nominacji Partii Demokratycznej jest przede wszystkim Bernie Sanders, który zyskał sobie poparcie lewicowego, a jednocześnie najbardziej aktywnego skrzydła demokratów.
Senator z Vermont, finansujący swą kampanię wyłącznie z drobnych datków wyborców, trafia do tej części elektoratu, która najchętniej pojawia się na wiecach i meetingach prawyborczych. Dzięki temu w dwóch stanach, w których jako pierwsze odbędą się prawybory lub sejmiki Partii Demokratycznej – New Hampshire oraz Iowa – Sanders (otwarcie przyznający się do tego, że jest socjalistą) wyprzedził w sondażach byłą sekretarz stanu. Dał się poznać jako gorący zwolennik podwojenia płacy minimalnej do 15 dolarów za godzinę, wprowadzenia powszechnego systemu opieki zdrowotnej czy przymusowego podziału wielkich banków i instytucji finansowych, tak, aby ich ewentualny upadek nie wstrząsnął posadami systemu.
Te jak na amerykańskie standardy radykalne poglądy nie mają większych szans na realizację w praktyce, biorąc chociażby pod uwagę dominację republikanów w Kongresie. Konserwatywny „The Wall Street Journal" wyliczył nawet, że wprowadzenie w życie socjalnych pomysłów Sandersa kosztowałoby Stany Zjednoczone około 18 bilionów dolarów. Jednak takie hasła połączone z oskarżeniami wobec byłej pierwszej damy o związki z wielkim biznesem zepchnęły Hillary Clinton do defensywy. Tym bardziej że w kwestiach obyczajowych Bernie Sanders może otwarcie jej przypominać, że jeszcze do 2013 roku była przeciwniczką zawierania małżeństw przez osoby tej samej płci i dalej dość niechętnie odnosi się do pomysłu dekryminalizacji posiadania marihuany.
W skali całego kraju na razie Hillary Clinton pewnie prowadzi w sondażach, choć poparcie dla niej wykazuje tendencję zniżkową. Według najnowszego sondażu USA Today/Suffolk University zagłosowałoby na nią w prawyborach 41 proc. demokratów. Na drugim miejscu na liście znalazł się właśnie Sanders z 23-procentowym poparciem. Co ciekawe, wiceprezydent Joe Biden mógłby już liczyć na 20 proc. głosów, mimo że oficjalnie nie zgłosił jeszcze swojego udziału w wyborczym wyścigu.