W minionym tygodniu szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker przedstawił projekt dokończenia przebudowy Eurolandu w wersji naprawdę soft. Nie ma w nim już mowy o niczym, co wymagałoby zmiany unijnych traktatów. Luksemburczyk zaproponował jedynie utworzenie do końca roku wspólnego, unijnego systemu gwarantowania depozytów bankowych oraz powołanie rady niezależnych ekonomistów, którą musiałaby konsultować Komisja Europejska przed wydaniem oceny budżetów krajów unii walutowej. To wzmocniłoby autorytet Brukseli.
Ale nawet tak ograniczone zmiany spotkały się w Berlinie z twardym „nein".
– Niemcy mają jedną obsesję: że będą musieli płacić za słabsze kraje unii walutowej. Te nastroje wśród wyborców Angela Merkel musi brać pod uwagę, jeśli chce wygrać wybory do Bundestagu w 2017 r. – tłumaczy „Rz" Olaf Boehnke, ekspert European Council on Foreign Relations w Berlinie.
Z najnowszego sondażu instytutu Emnid wynika, że kanclerz popiera już tylko 37 proc. Niemców, o 4 pkt proc. mniej niż jeszcze miesiąc temu. To najgorszy wynik od dwóch i pół roku, a więc okresu, kiedy Republika Federalna znajdowała się w środku finansowego kryzysu.
„Merkel walczy o utrzymanie się przy władzy" – pisał w minionym tygodniu na czołówce „Bild", największy dziennik kraju.
Strategia wstrzymywania przebudowy strefy euro oznacza jednak osłabienie wspólnej waluty, o ile nie stawia pod znakiem zapytania jej wiarygodności.
– Nie ulega wątpliwości, że przyznanie Brukseli prawa do pobierania podatków i wydatkowania uzyskanych w ten sposób funduszy, a także dokończenie budowy unii bankowej są warunkami rozwoju euro – mówi „Daily Telegraph" Olivier Blanchard, główny ekonomista MFW, który w ciągu minionych ośmiu kryzysowych lat był odpowiedzialny za pomoc dla krajów Eurolandu.