W Brukseli nie pamiętają takiej porażki zjednoczonej Europy.
Gdy wiosną ubiegłego roku ku naszemu kontynentowi ruszyła bezprecedensowa fala imigrantów, kanclerz Angela Merkel i przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker zaangażowali cały swój autorytet polityczny i przez osiem miesięcy próbowali przekonać wszystkie kraje Wspólnoty najpierw do obowiązkowego, a potem dobrowolnego programu przyjmowania imigrantów. Chodziło o odciążenie Niemiec, które ostatecznie w 2015 r. przyjęły 1,1 mln uchodźców.
W trakcie trudnych negocjacji doszło do ostrego konfliktu między krajami Europy Środkowej a Berlinem. Węgry, Słowacja i Czechy zostały oskarżone o „egoizm" i ostatecznie przegłosowane kwalifikowaną większością głosów w Radzie Unii Europejskiej. Konflikt pozostawił głębokie uprzedzenia między największym krajem Unii a państwami Europy Środkowej, bo dotyczył żywotnego dla suwerenności narodowej obszaru. Jeszcze w grudniu nie było jasne, czy nowy polski rząd wypełni zobowiązania poprzedników i przyjmie nieco ponad 7 tys. uchodźców do naszego kraju.
Dziś okazuje się, że nie było o co kruszyć kopii. Blisko pół roku od rozpoczęcia programu relokacji skorzystało z niego niespełna 300 osób, czyli 0,17 proc. zamierzonej liczby. A program objął przecież mniej niż jedną piątą wszystkich imigrantów przybyłych do zjednoczonej Europy w 2015 roku!
Na tę porażkę składa się wiele przyczyn, ale jedną z najważniejszych są obawy samych uchodźców.