Wzywali Ormian do wyjścia na ulice i domagali się uwolnienia z więzień „wszystkich więźniów politycznych". A także ustąpienia prezydenta Serża Sarkisjana. W czasie ataku na posterunek w Erebuni, odległej dzielnicy stolicy, zginął jeden policjant, a dwóch zostało rannych. Po południu spiskowcy wypuścili czterech zakładników, prawdopodobnie w budynku przetrzymywali nadal sześciu.
– Społeczeństwo nie podchwyciło wezwania do masowych protestów. Z naszych obliczeń wynika, że zatrzymano 20 demonstrantów – mówi „Rz" Mikael Danielian, szef czołowej armeńskiej organizacji obrońców praw człowieka Stowarzyszenie Helsińskie. O „dziesiątkach zwolenników opozycji" zatrzymanych na głównym erywańskim placu Wolności „i w innych miejscach" Armenii pisał jeden z antyrządowych blogerów.
– Wydarzenia nie sprawiały wrażenia puczu. Motywacja ludzi, którzy zaatakowali komisariat, jest nie do końca jasna. Zaskakuje żądanie dymisji Sarkisjana, bo akcję przeprowadzili daleko od pałacu prezydenckiego – dodaje szef Stowarzyszenia Helsińskiego.
Wśród polityków, których uwolnienia i przewiezienia do przejętego komisariatu zażądali, wyróżnili Żiraira Sefiliana, byłego dowódcę wojskowego z czasów wojny o Górski Karabach (separatystyczną republikę ormiańską na terytorium Azerbejdżanu), ostatnio próbującego sił w polityce. Sefilian trafił parę tygodni temu za kraty pod zarzutem, jak pisała agencja Reuters, nielegalnego posiadania broni.
W mediach społecznościowych pojawiły się wpisy emigrantów ormiańskich, że Sefilian i organizatorzy ataku na komisariat to nacjonaliści powiązani z diasporą, głównie amerykańską. Krążyły nawet teorie, że „puczyści" uczestniczą w wielkiej grze geoplitycznej – że w momencie, gdy Turcja staje się niepewnym sojusznikiem Zachodu, chcą, by Armenia wzięła proamerykański kurs.