Pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon zagrała pokerowo. Ogłaszając w poniedziałek, że wystąpi o przeprowadzenie ponownego głosowania nad secesją postawiła na szali nie tylko swoją karierę, ale zapewne i dalszy rozwój Szkockiej Partii Narodowej (SNP).
Po klęsce poprzedniego referendum w 2014 r., w którym zwolennicy unii z Anglią wygrali 55 proc. do 45 proc., poprzednik Sturgeon Alex Salmond musiał podać się do dymisji.
- Tym razem wynik głosowania może być jednak zasadniczo inny – mówi „Rz" Joe Twyman, dyrektor agencji badania opinii publicznej YouGov w Londynie.
– Jeśli Theresa May wynegocjuje z Unią umowę o Brexicie, która będzie postrzegana w Wielkiej Brytanii jako korzystna, a jednocześnie ceny ropy pozostaną niskie, szkoccy nacjonaliści najpewniej przegrają nowe referendum. Ale jeśli negocjacje z Unią zakończą się dla Londynu porażką, dostęp do wspólnego rynku pozostanie utrudniony, wtedy zwycięstwo SNP będzie całkiem realne – dodaje Twyman.
Najnowsze sondaże pokazują, że 52 proc. chciałoby utrzymania więzi z Londynem, podczas gdy 48 proc. mieszkańców prowincji jest temu przeciwna. Jednak w referendum z 23 czerwca ub.r. niemal 2/3 Szkotów opowiedziało się za pozostaniem w Unii. Dlatego tak ważna jest data referendum. Pierwsza minister Szkocji chciałaby, aby głosowanie odbyło się między jesienią 2018 a wiosną 2019 – w finale rokowań rozwodowych z Brukselą. Wówczas, liczy Sturgeon, będzie już jasne, że Wielka Brytania nie pozostanie w jednolitym rynku, co powinno wzmocnić siły szkockich nacjonalistów.