Lekarz Silvia Berlusconiego niedawno powiedział, że „technicznie jego pacjent jest nieśmiertelny". I rzeczywiście jeszcze półtora roku temu lider Forza Italia przechodził operację na otwartym sercu, zaś wyroki w sprawie fałszerstw podatkowych i zmuszania nieletniej do seksu pozbawiły go możliwości sprawowania funkcji publicznych przynajmniej do 2019 r. Był więc w politycznym niebycie.
Ale to już przeszłość. Najnowszy sondaż IPSOS daje koalicji ugrupowań prawicowych Forza Italia, Lega Nord i Fratelli d'Italia 35 proc. głosów, zdecydowanie więcej od rządzącej dziś Włochami lewicowej Partii Demokratycznej (26,9 proc.) oraz populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd (27,6 proc.). Berlusconi ma też nadzieję, że Europejski Trybunał Praw Człowieka odwróci decyzję włoskich sądów i pozwoli mu wziąć udział w wyborach, które mają zostać rozpisane najpóźniej w maju przyszłego roku.
Zły bilans
Berlusconi, który po raz pierwszy był premierem 23 lata temu, a potem jeszcze dwukrotnie stawał na czele rządu, nie pozostawił dobrego wspomnienia.
– Chciał uchodzić za liberała, ale gospodarki na konkurencję nie otworzył. Zaniechał przeprowadzenia reform, wszystko funkcjonowało jak dawniej, a dodatkowo Włochy miały przez niego fatalny wizerunek za granicą i otwarty konflikt z Angelą Merkel – mówi „Rzeczpospolitej" Wolfgango Piccoli, wiceprezes międzynarodowej agencji doradczej Teneo Intelligence. Ale zaraz też dodaje: – Nikt nie zna jak on włoskiej polityki, nikt nie potrafi tak przemawiać do zwykłych ludzi. Jego program wyborczy jest zapożyczony od innych ugrupowań i nie da się go wprowadzić w życie. Ale brzmi atrakcyjnie.
W kraju, którego dług zbliża się do 2,5 bln euro (130 proc. PKB), Berlusconi chce wprowadzić minimalne uposażenie dla najuboższych oraz jednolity, 15-procentowy podatek dla wszystkich. Jak to sfinansuje? – Nie wiadomo.