O Molenbeek-Saint-Jean cały świat dowiedział się w listopadzie 2015 r., gdy wykazano, jakie związki łączą autorów zamachów w Paryżu z jedną z 19 brukselskich gmin. Dziennikarze tłumnie zjechali wtedy, aby przyglądać się akcji policji przy zbiegu ulic Delaunoy i Ransfor, gdzie miał ukrywać się Salah Abdeslam, mózg paryskich zamachów.
I wielu z nich mogło być zaskoczonych. Ta kolebka dżihadystów, jak ochrzczono Molenbeek, w niczym nie przypomina „no go zones", czyli etnicznych gett zdominowanych przez przemoc, o których słychać w innych wielkich miastach. Owszem, jest biedna. Jest też zdominowana przez imigrantów, przede wszystkim Marokańczyków. Ale, inaczej niż przedmieścia Paryża, nie jest odcięta od miasta. W zaledwie dziesięć minut można dojechać do budynku brukselskiej giełdy.
Lustro
Typowa dla Brukseli niska zabudowa, czyli stojące w szeregu kilkurodzinne ceglane kamienice. Położona przy kanale prowadzącym z Brukseli do Charleroi, wzdłuż którego na poprzemysłowych terenach powstają w ostatnich latach eleganckie bloki z nowoczesnymi apartamentami. Na ulicach ludność wieloetniczna, uroda głównie arabska, ale jest też trochę Murzynów i Europejczyków. Tradycyjnie Włosi, w ostatnich latach Rumuni, Bułgarzy czy przybysze z byłej Jugosławii. Molenbeek to niejedyna niezamożna i imigrancka dzielnica Brukseli. Tym, co nieco różni ją od innych na pierwszy rzut oka, to więcej kobiet nie tylko z głowami zakrytymi chustami, ale też w strojach czarnych czy szarych. Widać od razu, że mamy tu do czynienia z bardziej tradycyjną ludnością muzułmańską, pochodzącą przede wszystkim z północnego Maroka.
Rozmawiam z Sarah Turine, która w czasach zamachów była wiceburmistrzem Molenbeek, odpowiedzialnym za młodzież i dialog międzykulturowy. Dziś już niezwiązana z polityką, mieszka na walońskiej wsi i kieruje jednym z lokalnych ośrodków dla uchodźców. W 2017 r. opublikowała książkę „Molenbeek, lustro świata. W sercu działań politycznych". Z wykształcenia islamolog, w przeszłości pracowała m.in. w Palestynie i Wietnamie. Do władz Molenbeek weszła z ramienia partii Ecolo. Jest dumna z tego, co zdołała zrobić w Molenbeek, i przekonana, że sytuacja teraz nie jest dobra. – Może młodzi ludzie nie wyjeżdżają już na wojnę do Syrii. Ale na pewno nie czują większej przynależności do państwa belgijskiego niż kilka lat temu. I nie czują się dowartościowani. To sprzyja radykalizacji – mówi Turine.
Identyfikacja
Bruksela to miasto imigrantów, ale bardzo zróżnicowane etnicznie i społecznie. Wiele gmin ma przewagę przybyszów z Europy, poziom życia jest tam wyższy, domy droższe, szkoły lepsze. Od północnego zachodu do tych gmin przylega tzw. rogalik, czyli kilka znacznie biedniejszych dzielnic z dominacją ludności pochodzenia pozaeuropejskiego, a jedną z nich jest właśnie Molenbeek. Na początku XX wieku przybywali tam robotnicy walońscy i flamandzcy, potem włoscy, wreszcie od lat 60. Turcy i Marokańczycy. Z Turcją i Marokiem Belgia zawarła umowę, ale nikt nie przewidywał, że przybysze zostaną tu na stałe. Młodzi robotnicy zechcieli się żenić, pojechali szukać kobiet w swoich rodzinnych wioskach i przywieźli je do Belgii. Siedziały w domu, nie znając języka i nieobjęte – ani one, ani ich mężowie – żadnym programem integracji. To ich dzieci, albo nawet wnukowie, zradykalizowały się kilkadziesiąt lat później.