Od aneksji Krymu i wybuchu wojny na wschodniej Ukrainie Kijów mógł liczyć na wsparcie dwóch zachodnich potęg: USA i właśnie Unii Europejskiej. Obie pomagały gospodarczo, również za pośrednictwem MFW. Pomoc unijna jest poważniejsza, głównie dzięki umowie stowarzyszeniowej, która stopniowo znosi bariery handlowe między dwoma obszarami i pomaga Ukrainie podnosić standardy w gospodarce. Ale to nie dziwi, w końcu UE ma z nią znacznie ściślejsze niż USA więzy handlowe. Kijów mógł też liczyć na polityczne wsparcie zachodnich partnerów w postaci sankcji wobec Rosji czy to za aneksję Krymu, czy to za inwazję na wschodnią Ukrainę.
Teraz na tym wspólnym wsparciu dla Ukrainy pojawiają się rysy. I to nie w UE, gdzie zawsze było grono krajów niezadowolonych z zaostrzania polityki wobec Rosji. Kilka dni temu Unia przedłużyła sankcje gospodarcze wobec Rosji.
Wahania widać za to w USA, gdzie prezydent Donald Trump miał sugerować, że powinno się wreszcie uznać Krym za część Rosji. Gdy w ubiegłym tygodniu zapytano go, czy to nastąpi, odpowiedział: „Będziemy musieli zobaczyć". Dyplomaci USA mieli zapewnić potem o niezmiennym kursie Waszyngtonu w tej sprawie. Do wygłaszania kolejnych kontrowersyjnych deklaracji w sprawie Ukrainy Trump będzie miał okazję w czasie spotkania z Władimirem Putinem 16 lipca w Helsinkach.
– W Kijowie bardzo się tego boją. Trump jest nieobliczalny, a Ukraina to dla niego tylko element w wielkiej grze – mówi „Rzeczpospolitej" Andrew Wilson, profesor studiów ukraińskich na University College w Londynie. Trump miał podobno w czasie spotkania liderów grupy G7 w Kanadzie dziwić się, że Zachód popiera skorumpowanego prezydenta Petra Poroszenkę. Jednak zdaniem eksperta to nie jest powód ostrzeżeń pod adresem Kijowa. – Trump nie ma nic przeciwko korupcji i stawia wyżej dyktatorów od demokratycznych przywódców – zauważa Wilson.