To przypadek niepodległego Kosowa zachęcił separatystów z Osetii Południowej i Abchazji do żądania uznania niepodległości, czyli oderwania się od Gruzji. Z Kosowem wiąże się też nagłe odgrzanie armeńsko-azerbejdżańskiego konfliktu o Górski Karabach.
Choć nie jest jasne, czy to tamtejsi Ormianie zamierzają pójść w ślady kosowskich Albańczyków, czy też tak chce to widzieć Baku. Jak twierdzą bowiem władze Armenii, Azerbejdżan zamierza doprowadzić do efektu odwrotnego do kosowskiego, czyli uzyskać jak najsilniejsze poparcie świata dla potwierdzenia przynależności doń Karabachu.
Dlatego z takim zachwytem prezydent Ilham Alijew zareagował pod koniec lutego w Warszawie na stwierdzenie Lecha Kaczyńskiego o pełnym uznaniu integralności terytorialnej Azerbejdżanu.
Nikt oficjalnie nie podważał tej integralności – niepodległości ormiańskiego Karabachu nie uznaje nawet Armenia – ale takie słowa dla Azerów są szczególnie ważne w czasie, gdy widmo Kosowa zawisło nad Kaukazem.
To widmo jest miłe Rosji, choć ona zapewne nie uzna niepodległości żadnego nowego bytu na Kaukazie. Ale destabilizacja w państwach spoglądających tęsknie w kierunku Zachodu jest jej na rękę. Dla Polski zarówno Azerbejdżan, jak i Gruzja, której prezydent Micheil Saakaszwili też był ostatnio w Warszawie, są szczególnie ważne – przez nie ma przebiegać omijający Rosję rurociąg z ropą dla naszego kraju.