Barack Obama nie krył, że ma mieszane uczucia. – Nie mogę nie wspomnieć o znacznych kontrowersjach, jakie wywołała wasza decyzja – zwrócił się do członków Norweskiego Komitetu Noblowskiego.
I rzeczywiście, choć w barwnie udekorowanej sali ratusza norweskiej stolicy panowała podniosła, radosna atmosfera, ceremonia wywołała wiele kontrowersji. Nie tylko dlatego, że Obama okroił plan pobytu w Oslo do minimum, urażając dumę gospodarzy. Przede wszystkim dlatego, że wielu komentatorów na całym świecie, a nawet większość amerykańskiej opinii publicznej uważa, że Obama na taką nagrodę nie zasłużył.
Prezydent przyznał, że w porównaniu z innymi laureatami, jak Nelson Mandela czy Albert Schweitzer, osiągnął niewiele, jest bowiem dopiero „u początku swej drogi”. – Jeszcze ważniejsze jest pewnie to, że jestem głównodowodzącym państwa, które prowadzi jednocześnie dwie wojny – dodał.
Obama stwierdził jednak, że jako przywódca państwa nie może się całkowicie wyrzec przemocy w obronie bezpieczeństwa własnego kraju. Bronił misji w Afganistanie, wymierzonej przeciwko al Kaidzie jako takiej właśnie koniecznej obrony. Zdaniem Obamy wojna czasem jest po prostu konieczna, ważne jednak, by prowadzić ją według cywilizowanych zasad.
Amerykański prezydent mówił o trzech drogach do trwałego pokoju. Po pierwsze społeczność międzynarodowa powinna jego zdaniem wypracować bardziej skuteczne metody radzenia sobie z narodami, które „łamią reguły i prawa”. – Musimy stworzyć alternatywy dla użycia siły, które będą wystarczająco bolesne, by wpływać na ich zachowanie – oświadczył wyjaśniając, że chodzi mu o wprowadzanie ostrych, skutecznych sankcji międzynarodowych.