Algieria boi się powrotu „brudnej wojny”

Dziś trwała operacja wojskowa przeciwko terrorystom przetrzymującym zakładników w algierskim ośrodku gazowym In Amenas

Publikacja: 18.01.2013 19:54

Algieria boi się powrotu „brudnej wojny”

Foto: AFP

Informacje docierające z zaatakowanych przez komando Mochatara Belmochtara instalacji gazowych we wschodniej Algierii są nadal niepełne. Wciąż niepotwierdzana jest lista zabitych.

Z ostatnich informacji wynika, że islamiści wciąż przetrzymują siedmiu cudzoziemców -  trzech Belgów, dwóch Amerykanów, Japończyka i Brytyjczyka. Taką wiadomość podała mauretańska agencja ANI, powołując się na źródła w grupie islamistycznej stojącej za porwaniem.

Żródła te przekazały agencji, że porywacze "przetrzymują w zakładach jeszcze siedmiu cudzoziemskich zakładników" i że wywołali wybuch w części zakładów, "by odeprzeć siły algierskie". Jak dodano, porywacze przybyli z Nigru, a nie z Libii, jak ogłosiły wcześniej źródła algierskie.

Źródła algierskie podają, że w napaści i próbie uprowadzenia 41 zakładników mogło uczestniczyć ponad 30 islamskich bojowników. W czwartek i piątek rano miało zginąć 18 z nich, jednak część ukryła się na terenie rozległego kompleksu wydobywczego. Wciąż przetrzymywanych jest kilku zakładników. Terroryści zażądali nawet ich wymiany na dwóch przywódców Al-Kaidy przetrzymywanych przez Amerykanów.

W czwartek wieczorem pojawiła się informacja o śmierci samego Belmochtara, jednak nikt nie potrafił jej potwierdzić. Ostrożność wynika z faktu, że komendant islamistów w ciągu roku miał już zginąć dwa razy podczas walk o miasto Gao, ale wiadomości te okazywały się fałszywe.

Politycy algierscy tłumaczą chaos informacyjny słabą komunikacją z dowódcami w In Amenas odległym od Algieru o 1600 km. Poza tym sam kompleks gazowy jest bardzo rozległy i spacyfikowanie terrorystów okazuje się trudne.

Z drugiej strony pojawia się krytyka działań Algierczyków, którzy nie podjęli rokowań z porywaczami, ale nie poinformowali też na czas państw, których obywateli uprowadzono. Mimo to rządy zachodnie poparły akcję rządu algierskiego. – Terroryści powinni wiedzieć, że nie znajdą schronienia ani w Algierii, ani w Afryce, ani nigdzie – powiedział sekretarz obrony USA Leon Panetta.

On był zakładnikiem w algierskim ośrodku gazowym In Amenas

Ocaleni obcokrajowcy opowiadają o bezwzględności interweniujących oddziałów. Przywodzi to na myśl taktykę stosowaną przez władze algierskie w czasie tzw. brudnej wojny przeciwko islamistom w latach 1991–2002. Wskutek zamachów i przemocy islamistów oraz kampanii karnych sił bezpieczeństwa zginęło wtedy 70–90 tys. ludzi.

Rozbici ostatecznie dżihadyści ze Zbrojnych Grup Islamskich (GIA) przeniknęli w poprzedniej dekadzie do kilku krajów północno-zachodniej Afryki, wspierając i inicjując miejscowe ruchy islamistyczne. To właśnie oni doprowadzili do radykalizacji rebeliantów w północnym Mali.

Obecne władze algierskie – z rządzącym od 1999 r. prezydentem Abdelazizem Boutefliką na czele – obawiają się umocnienia się dżihadystów w którymś z krajów regionu. Wykorzystując rosnące niezadowolenie społeczne, islamscy radykałowie mogliby wówczas spróbować na nowo rozniecić powstanie w Algierii.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1183
Świat
Trump podarował Putinowi czas potrzebny na froncie
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1182
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1181
Świat
Meksykański żaglowiec uderzył w Most Brookliński