Francuskie media zapowiadały na środę próbę sił i pierwszy poważny sprawdzian dla rządzącej ekipy. Związki zawodowe liczyły na wielką mobilizację.
Tymczasem w państwowych kolejach SNCF do strajku przystąpiło mniej pracowników (62 procent) niż podczas poprzedniego, przygotowawczego protestu 18 października (73 proc.). Spośród 700 pociągów TGV kursowało 90 (poprzednio dziesięć). Zakłócenia w ruchu pasażerskim były jednak poważne, podobnie jak problemy komunikacyjne w Paryżu i regionie stołecznym. Jeździł średnio jeden na pięć składów metra (18 października: jeden na dziesięć) i 15 proc. autobusów. Stanęły tramwaje i dwie główne linie szybkiej kolejki podmiejskiej RER. Strajkowało około 30 proc. załóg gazowni i elektrowni. Nie byłó jednak przerw w dostawach elektryczności.
Niektórzy strajkujący przyznają jednak, że – jak pisze „Le Figaro” – poszli strajkować pod presją. Kierowcy metra mówili, że z doświadczenia wiedzą, iż jeśli nie wzięliby udziału w strajku, koledzy pocięliby im opony w samochodach lub np. utrudniali wyjazd. Same związki przyznają, że takie historie się zdarzają. Zwłaszcza w środowisku kierowców autobusów. Łamistrajki narażeni są na obelgi, ich rodziny dostają listy z pogróżkami. Szef związku zawodowego CGC Bernard Van Craeynest przyznaje: – Często chorują lub wolą opuścić miejsce pracy, byle nie słuchać krytyki kolegów.
Manifestacje, którym przewodziła największa francuska centrala CGT, odbyły się wczoraj w kilkunastu miastach. Protesty poparła Partia Socjalistyczna. Ich istotę ujęła w tytule na pierwszej stronie lewicowa gazeta „Liberation”: „Negocjacje albo chaos”. Wiele wskazuje na to, że górę weźmie ta pierwsza opcja.
Co prawda CGT i sześć innych związków wezwało do przedłużenia strajków na czwartek, jednak wcześniej ich delegacje ustaliły z ministrem pracy Xavierem Bertrandem, że negocjacje na temat poszczególnych systemów emerytalnych rozpoczną się na szczeblu przedsiębiorstw i „z udziałem rządu”. Na ustępstwa poszły obie strony, bo związki zawodowe domagały się dotychczas rozmów na poziomie ogólnokrajowym, a rząd w ogóle wykluczał negocjowanie reformy.