Urban ma 93 lata, tyle, ile Steidmann. Właśnie wydała swe wspomnienia „Ein ganz gewöhnliches Leben” (Całkiem normalne życie). Pisze tam o upojnych chwilach, które przeżyła w Pradze z niejakim Eite, oficerem SS, który w okupowanej Pradze bawił na krótkim, wojennym urlopie. Urban pracowała dla gestapo jako sekretarka. Zakochana w Hitlerze nie oparła się jednak urokowi przystojnego esesmana.

Ten po urlopie wrócił do swych zajęć – m.in. do pacyfikowania Zamojszczyzny i eskortowania więźniów Majdanka. Wcześniej uczestniczył w likwidacji warszawskiego getta. Lisl Urban pisze, że miewał koszmarne sny związane ze swymi zajęciami w Polsce. I chociaż nie wymienia jego nazwiska, ten uznał, że nawet w takiej sytuacji powinien bronić swego „dobrego zawodowego imienia”. „Byłem w warszawskim getcie. Nasz batalion tłumił tam powstanie” – powiedział „Der Tagesspiegel”.

Co robił w Majdanku? „Byłem na pobliskim wzgórzu. Nigdy nie uczestniczyłem w prześladowaniu Żydów” – odpowiada. Steidmann był jednak dowódcą I Kompanii słynnego policyjnego Batalionu 101, który dopuścił się licznych zbrodni, m.in. w Józefowie, Kocku, Łomazach na Lubelszczyźnie. Pisał o nich Daniel Goldhagen w słynnej książce „Gorliwi kaci Hitlera”. – U schyłku życia tacy ludzie jak Steidmann przejawiają nierzadko gotowość do skruchy. On idzie inną drogą – mówi Joachim Riedel z Centrali Badania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu. Nie wiadomo, ilu zbrodniarzy SS, którzy uniknęli kary, żyje w Niemczech. Niemieckie sądy skazały ok. 11 tys. zbrodniarzy. Według historyków w zbrodniach wojennych uczestniczyło pół miliona niemieckich żołnierzy.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora p.jendroszczyk@rp.pl