Misja pokojowa w Czadzie będzie chyba najtrudniejszą, jakiej dotąd podjęła się Unia Europejska. Zadanie wyznaczone około czterem tysiącom żołnierzy to ochrona uchodźców i ludności cywilnej na wschodzie kraju, wzdłuż mierzącej około 700 km granicy z Darfurem.
Ta prowincja Sudanu jest ogarnięta wojną i kryzysem humanitarnym, który rozprzestrzenił się na Czad i sąsiednią Republikę Środkowoafrykańską. Wschodni Czad jest nie tylko – dosyć iluzorycznym – schronieniem dla 230 tys. uciekinierów z zachodniej prowincji Sudanu, ale także areną zaciętych walk, które wygnały z domów 180 tys. mieszkańców regionu.
Etnicznie wschodni Czad przypomina Darfur: zamieszkany jest przez arabskich pasterzy i czarnoskórych rolników. – Praktycznie granica państwowa tam nie istnieje. To pustynia, którą swobodnie przemierzają rebelianci i przemytnicy broni – opowiada „Rz” Piotr Sasin z Polskiej Akcji Humanitarnej. Za przemocą kryje się polityka.
Rządzony przez Arabów Sudan i targany domowymi konfliktami Czad nigdy nie były dobrymi sąsiadami. W Darfurze swoje bazy mieli rebelianci walczący z rządami w N’Dżamenie (stolicy Czadu). Prezydent Czadu Idriss Deby nie ma wątpliwości, że to władze Sudanu wsparły rebelię Mahamata Nouriego, który dopiero pod koniec października, po nieudanym marszu na stolicę, podpisał zawieszenie broni z rządem.
Z kolei Chartum twierdzi, że Deby pomaga swoim ziomkom z ludu Zagawa, którzy walczą z siłami rządowymi w Darfurze. – W Czadzie darfurscy rebelianci mają swoje zaplecze logistyczne. Tam też zaopatrują się w broń – mówi Piotr Sasin. W odpowiedzi Sudan uzbroił Arabów w Czadzie. Teraz region terroryzują bojówki dżandżałidów, takie same jak te, przed którymi uciekają czarnoskórzy rolnicy z Darfuru. Zwykli ludzie nie mają pojęcia o politycznych kalkulacjach. Często nie wiedzą nawet, kto ich atakuje.