W centrum 1,3-milionowego Erewanu o stanie wyjątkowym przypominają grupki żołnierzy i policjantów leniwie przyglądających się przechodniom. Na tyłach placu Republiki, przy którym stoją monumentalne gmachy rządowe z wulkanicznego tufu, trwa odprawa oddziału żołnierzy. Parking zajmuje tuzin transporterów opancerzonych. Na rozkaz czeka kilka wozów żandarmerii wojskowej.
Żołnierze z bronią w ręku przechadzają się przy ambasadach Włoch i Francji, przed którymi 1 marca doszło do walk policji z demonstrantami oskarżającymi władze o sfałszowanie wyborów prezydenckich 19 lutego. Według oficjalnych danych zginęło osiem osób. Kończący urzędowanie prezydent Robert Koczarian wprowadził stan wyjątkowy w Erewanie na 20 dni.
– Koczarian i namaszczony przez niego następca Serż Sarkisjan, który dzięki fałszerstwom wygrał wybory, znakomicie wykorzystują stan wyjątkowy. Wprowadzili cenzurę, aresztują przeciwników politycznych. Jeśli nawet nie przedłużą stanu wyjątkowego, to i tak utrudnią protesty, szykują ustawę, na mocy której przeprowadzenie demonstracji będzie prawie niemożliwe – mówi opozycjonista związany z Lewonem Ter- Petrosjanem, byłym prezydentem, głównym rywalem Sarkisjana.
Stepan Grigorian, analityk, zwolennik Ter-Petrosjana, uważa, że rozprawiając się z opozycją, władze sięgnęły po metody radzieckie. – Zatrzymują przeciwników na przykład za „nielegalne posiadanie broni”. Coraz częściej nie przejmują się już niczym, bo opinia międzynarodowa przyjęła do wiadomości wyniki wyborów – mówi.
Dla tych, którzy nie żyją polityką, stan wyjątkowy w Armenii nie jest bardzo uciążliwy