Barack Obama przebojem wdarł się na amerykańską scenę polityczną. Gdy podczas demokratycznej konwencji prezydenckiej w 2004 roku wyszedł na scenę, by opowiedzieć o mocy amerykańskiego marzenia, ludzie nie byli w stanie powtórzyć jego dziwnie brzmiącego imienia i nazwiska.
Gdy schodził z podium wśród aplauzu tłumu, było jasne, że narodziła się gwiazda. Parę miesięcy później Obama - absolwent Harvardu i były wykładowca prawa - został piątym w historii USA czarnym senatorem.
Wysoki, smukły, przystojny, ma czarujący uśmiech i wielki dar przemawiania do tłumów.
Jego popularność wśród białych bierze się między innymi stąd, że wygląda jak murzyn, a mówi jak biały. Ojciec był kenijskim studentem, który rozstał się z jego białą matką i wrócił do kraju. Matka ponownie wyszła za mąż, tym razem za Indonezyjczyka, i mały Obama miał okazję mieszkać parę lat w Dżakarcie. Większość dzieciństwa spędził jednak pod opieką dziadków, typowych przedstawicieli białej klasy średniej w hawajskim Honolulu. Jako student Obama przeżywał kryzys tożsamości, dużo pił, próbował nawet narkotyków, co opisał w autobiograficznym bestsellerze "Dreams From My Father".
Krytycy zarzucają Obamie przede wszystkim brak doświadczenia w polityce. Nie był gubernatorem czy burmistrzem wielkiego miasta, a na Kapitolu zasiada zaledwie od trzech lat. I choć zagraniczni dyplomaci w Waszyngtonie z uznaniem wyrażają się o jego wiedzy o świecie, musi nieustannie udowadniać, że wie więcej od Hillary Clinton.