Podczas wczorajszego spotkania z posłami prezydenckiej partii UMP Nicolas Sarkozy bez ogródek stwierdził, że Irlandczycy „muszą ponownie zagłosować”. Wyłamał się tym samym z chóru polityków, którzy zapewniali, że nie będą naciskać na Irlandię i dadzą jej czas do namysłu, co zrobić z dokumentem odrzuconym w czerwcowym referendum.
– Sarkozy zachowuje się jak despota. Jak przywódca mocarstwa, który myśli, że może narzucać swoją wolę mniejszym państwom. Gdybym był premierem Irlandii, ostro zwróciłbym mu uwagę – powiedział „Rz” wieloletni korespondent dziennika „The Times” Christopher Walker.
Traktat lizboński miał usprawnić funkcjonowanie Unii Europejskiej. Wprowadza m.in. nowy system podejmowania decyzji i ogranicza liczbę dziedzin, w których obowiązuje prawo weta. Aby wszedł w życie, musi być ratyfikowany przez wszystkie państwa Unii. Irlandia, która jako jedyna zorganizowała referendum w tej sprawie, 12 czerwca powiedziała „nie”. Przeciwko traktatowi opowiedziało się 53 proc. głosujących. Wielu z nich tłumaczyło, że naruszy on tradycyjną neutralność Irlandii i może doprowadzić do legalizacji aborcji czy eutanazji.
22 kraje ratyfikowały już traktat lizboński. Kłopoty z ratyfikacją mogą się pojawić w Polsce, Czechach, Niemczech i Szwecji
– Ponowne głosowanie to jedyna możliwość wyjścia z kryzysu. Jeśli traktat ma zostać przyjęty przed 1 stycznia 2009 roku, trzeba szybko znaleźć jakieś rozwiązanie – mówi „Rz” Fabio Liberti z Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych w Paryżu. Uważa, że Unia zaproponuje Irlandczykom gwarancje neutralności i nienaruszalność krajowych przepisów dotyczących prawa rodzinnego. – Możliwe jest też głosowanie nad dwoma kwestiami równocześnie: czy chcecie traktatu oraz czy chcecie dalej być członkami UE – mówi Liberti.