Przed ponad 20 laty Robert Gray, wówczas młody wojskowy kucharz w bazie Fort Bragg w Karolinie Północnej, był przez przez kilka miesięcy postrachem koszar i okolicy. Zanim go schwytano, zgwałcił co najmniej pięć kobiet, mordując dwie z nich. W 1988 roku trybunał wojskowy skazał go na śmierć.
Po dwóch dekadach i wielu odwołaniach sprawa Graya, który wciąż siedzi w celi śmierci, trafiła aż do Białego Domu. Egzekucje żołnierzy zgodnie z amerykańskim prawem wymagają bowiem aprobaty prezydenta.
Sytuacje takie zdarzają się niezwykle rzadko. Ostatni raz w 1957 roku, gdy prezydent Dwight Eisenhower zatwierdził najwyższy wymiar kary dla szeregowca skazanego za gwałt i próbę zabójstwa austriackiej dziewczynki. Pięć lat później John F. Kennedy stanął przed podobnym wyborem, lecz postanowił ocalić amerykańskiego marynarza, zamieniając jego wyrok na dożywotnie więzienie.
Od tamtej pory żaden z prezydentów nie musiał podejmować tego rodzaju decyzji.
Jak stwierdziła rzeczniczka Białego Domu Dana Perino, prezydent uznał zbrodnie Graya za tak odpychające, że nie znalazł powodu do uchylenia najwyższego wymiaru kary. „Choć zatwierdzenie wyroku śmierci na członka naszych sił zbrojnych to poważna i trudna decyzja dla zwierzchnika armii, prezydent uważa, iż fakty w tej sprawie nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, że jest to wyrok sprawiedliwy i zasadny” – napisała Perino w oświadczeniu.