– To, czy będę dalej rządził, będzie zależało od tego, co się zdarzy w niedzielę – straszył Hugo Chavez, by zmobilizować swoich zwolenników. Aktywnie włączył się w kampanię Zjednoczonej Socjalistycznej Partii Wenezueli (PSUV). – Głos oddany na kandydatów PSUV to głos oddany na Chaveza – krzyczał na wiecach.
[srodtytul]Osaczona opozycja[/srodtytul]
Przemierzył Wenezuelę wzdłuż i wszerz. Otwierał nowe szpitale i drogi, odwiedzał szkoły, wręczał dyplomy studentom. W ostatnim tygodniu pojawiał się w telewizji trzy razy dziennie. Wzywał zwolenników, by „bezlitośnie osaczyli” opozycję. Poprzeczkę umieścił bardzo wysoko: celem była wygrana we wszystkich regionach. – Musimy zdobyć wszystkie merostwa i wszystkie stanowiska gubernatorów. Strata choćby trzech oznaczałaby poważną porażkę dla rządu – mówił w Caracas. – Stawką w grze jest przyszłość rewolucji, przyszłość socjalizmu, Wenezueli, rewolucyjnego rządu i Hugo Chaveza – dodał.
Opozycji i dysydentom groził więzieniem. Nazywał ich „ohydnymi zdrajcami”, „bezpaństwowcami” i „mafiosami”. Groził użyciem wojska, jeśli ktokolwiek ośmieli się zakwestionować jego zwycięstwo. – Kto zdradza Chaveza, już jest politycznym trupem. Zdradza nie mnie, ale naród. Potrzebna mi jest naprawdę zjednoczona, solidna ekipa gubernatorów, burmistrzów i radnych. Jedna ekipa – jeden rząd – mówił.
Obecnie tylko dwóch z 22 gubernatorów wywodzi się z szeregów opozycji, czterech innych to socjalistyczni dysydenci, reszta stanów jest w rękach ludzi całkowicie oddanych populistycznemu prezydentowi i jego rewolucji. Opozycja nie marzy o wygraniu wyborów – w sondażach chęć głosowania na kandydatów PSUV deklarowało 55 procent z 17 mln uprawnionych do głosowania Wenezuelczyków. Liczy jednak, że uda się jej odebrać socjalistom cztery, pięć stanów i odnieść parę innych, symbolicznych zwycięstw.