Niewiele pomogła zapowiedź premiera Geira Haarde, że ustąpi i nie będzie się ponownie ubiegał o stanowisko szefa rządu (przedterminowe wybory odbędą się 5 maja). „Nowa Republika!”, „Chcemy nowej Republiki!” – skandowali Islandczycy. Państwo zdaniem protestujących wymaga głębokiej sanacji i reform. To politycy są bowiem odpowiedzialni za kryzys. Większość demonstrantów miała na sobie pomarańczowe szaliki lub kurtki. Kolor ten miał symbolizować pokojowe zamiary tłumu. W zeszłym tygodniu antyrządowe protesty przeistoczyły się bowiem w brutalne zamieszki. Policja – po raz pierwszy od 1949 roku – wobec obywateli niewielkiej wyspy (320 tys. mieszkańców) musiała użyć gazów łzawiących. W ruch poszły pałki. Demonstranci obrzucili zaś jajkami i puszkami limuzynę premiera Haardego.

Do demonstracji dochodzi w Islandii regularnie od października ubiegłego roku. Kraj opierał swój dostatek na rozbudowanym systemie bankowym, który załamał się podczas kryzysu. Rząd wynegocjował z Międzynarodowym Funduszem Walutowym (MFW) pakiet pomocowy w wysokości 10 miliardów dolarów i praktycznie zamroził handel we własnej walucie, która błyskawicznie traciła wartość. W niedzielę wieczorem do dymisji podał się minister handlu Bjorvin Sigurdsson.