Czechy, które obecnie przewodniczą UE, są ostatnim unijnym krajem, w którym parlament nie ratyfikował traktatu. Pierwsza debata miała się zacząć w grudniu, ale została przesunięta na luty. Jednak 3 lutego posłowie znów zdecydowali o przełożeniu terminu. Premier Mirek Topolanek, który wcześniej nie był zwolennikiem traktatu, zapowiedział jednak, że dokument będzie ratyfikowany do końca lutego.

Traktatem będzie musiał się jeszcze zająć Senat, który swoją niechęć demonstruje również ciągłym przekładaniem głosowania. Kilka dni temu ogłosił, że z debatą na pewno upora się do kwietnia. Jeśli mu się uda, wtedy pałeczkę przejmie prezydent. Ten zaś zapowiedział otwarcie, że podpisze traktat, jeśli wcześniej ratyfikuje go Irlandia. – Vaclav Klaus nie chce, by UE miała większą władzę. Nie podoba mu się, że – jeśli traktat zostanie przyjęty – Unia będzie mogła wprowadzać do niego poprawki. I wtedy one nie będą już wymagały żadnej ratyfikacji – mówi „Rz” Petr Mach, lider proklausowskiej Partii Wolnych Obywateli.

Za ratyfikacją jest już 60 procent Czechów, którzy boją się, że ciągle zwlekając, ich kraj straci na prestiżu. – Cała sprawa może popsuć wizerunek Czech za granicą – mówi „Rz” Richard Sequens, były szef parlamentarnej komisji spraw zagranicznych.