Widok dobrze znany każdemu mieszkańcowi Pekinu: starsza kobieta wystająca godzinami przed Sądem Najwyższym z kartką na szyi lub umorusany robotnik z prowincji przesiadujący całym dniami na schodach innego urzędu. Ludzie ci przybywają z całego kraju, by poskarżyć się władzom centralnym na krzywdy, jakich – w ich mniemaniu – doznali ze strony urzędników niższego szczebla.
To stary zwyczaj sięgający czasów cesarstwa, który przetrwał w Chińskiej Republice Ludowej. Teraz rząd zamierza położyć mu kres. – Problemy da się rozwiązać bez przyjeżdżania do Pekinu – stwierdził cytowany przez rządową agencję Xinhua sekretarz generalny Komisji ds. Politycznych i Legislacyjnych Zhou Benshun, jeden z twórców nowego przepisu. Zgodnie z nowymi regułami wszystkie skargi mają być rozpatrywane najwyżej na szczeblu prowincji.
Tak jak za cesarstwa, tak i w ChRL wiele urzędów ma specjalny wydział ds. listów, w którym każdy obywatel ma prawo złożyć skargę na działanie organów państwowych. Teoretycznie wydział ten ma kierować sprawy do stosownych organów administracji, które z kolei powinny się zająć rozwiązaniem zgłoszonego problemu. W praktyce pozytywnie rozpatrywanych jest w ten sposób mniej więcej 2 procent petycji. – Często skarga trafia z powrotem na biurko urzędnika, którego dotyczy – narzekają przyjezdni.
Osób, które postanawiają zanieść swoją petycję aż do najwyższego kierownictwa, są co roku setki. Gnieżdżą się w tanich hotelikach, wokół których wyrosła cała branża usług związanych z petycjami – od drobnych porad prawnych po sprzedaż wykazów najważniejszych urzędów.
Wielu Chińczyków z prowincji żyje w przekonaniu, że wysoko ponad skorumpowanymi władzami lokalnymi stoją dobrzy przywódcy partyjni, którzy pomogą naprawić ich krzywdy, gdy tylko się o nich dowiedzą.