Korki pod Błękitnym Meczetem

Afgańczycy nie przejmują się brakiem wyników wyborów. Są przekonani, że o tym, kto wygrał, zadecydowano już dawno

Publikacja: 27.08.2009 20:47

Duchowny w Błękitnym Meczecie, mauzoleum Hazrata Alego w Mazar-i-Szarif

Duchowny w Błękitnym Meczecie, mauzoleum Hazrata Alego w Mazar-i-Szarif

Foto: Reuters

Prowincja Balch, droga do Mazar-i-Szarif. Konwój afgańskiego wojska. Żołnierze zatrzymują pojazdy i wysyłają zwiadowców w głąb pola. Są w pełnej gotowości. Okolica tonie w gęstym pyle, który przesłania słońce. Po bokach drogi rdzewieją, czasami jeden na drugim, sowieckie pojazdy wojskowe. To pamiątka z czasów inwazji z 1979 roku.

– Właśnie jedziemy przez odcinek, na którym działają talibowie – mówi Abdul Rahim, gdy mijamy żołnierzy. Do miasta zostało 60 km. Rahim wstaje i zamyka wywietrznik w dachu autobusu, którym do środka dostaje się szary pył. Nikt jednak nie płucze pełnych piasku ust – trwa ramadan i Afgańczycy poszczą od 3.30 rano do 18.50 wieczorem.

W Mazar, jak w skrócie mówią na miasto Afgańczycy, panuje spokój. Coś, czego nie mogą ostatnio zaznać mieszkańcy Kabulu. Setki żółtych taksówek przesuwają się ospale w korku pod największym w kraju Błękitnym Meczetem Hazrata Alego. Po mieście jeżdżą niemieckie transportery opancerzone międzynarodowych sił ISAF. Widać jeszcze ślady niedawnej kampanii wyborczej. Plakatów prezydenta Hamida Karzaja – który jest faworytem głosowania – prawie jednak nie ma. Za to kandydat opozycji Abdullah Abdullah spogląda ze wszystkich płotów. Podobno na jego wiec przedwyborczy w tym uzbecko-turkmeńsko-hazarskim mieście przyszło aż 15 tysięcy osób.

– Abdullah dostał u nas 90 procent – mówi Fauat, właściciel hotelu. – Ale i tak wygra Karzaj – wzrusza ramionami. Według niego na „pupilka Amerykanów” Karzaja głosowały wszystkie okoliczne wioski. Komisja wyborcza nadal nie ogłosiła wyniku wyborów, choć od tygodnia codziennie zapowiada, że niedługo to zrobi.

Ludzi jednak niespecjalnie to obchodzi, nikt się tym nie przejmuje. Afgańczycy, niezależnie od przynależności etnicznej, są przeświadczeni, że decyzja, kto stanie na czele kraju, została już dawno podjęta. I to raczej w Waszyngtonie niż w Kabulu. Ludzie w Mazar-i-Szarif zajmują się codzienną pracą. Życie toczy się wokół tutejszego bazaru, gdzie można kupić niemal wszystko. Ale tylko do 18.40. O tej godzinie w ciągu zaledwie paru minut miejsce pustoszeje.

Ludzie jak najszybciej udawali się do domów lub czajchan, żeby zjeść pierwszy posiłek po całym dniu postu. W centrum mężczyźni zbierają się w restauracji, w której na ścianach wiszą kilimy z modlącym się Ahmedem Szahem Massudem. Tuż przed siódmą kończą modlitwę i zabierają się do posiłku.

Lepiej przestrzegać miejscowych obyczajów. Na godzinę przed chwilą, gdy mułłowie z minaretów oznajmiają koniec postu, kupiłem butelkę wody. Sprzedawca prosi, żeby nie otwierać jej w jego sklepie. Otworzyłem więc na ulicy. Dzieciaki, których tu pełno, natychmiast zaczęły krzyczeć: – Dlaczego pijesz wodę! Parę osób szturchnęło mnie niby przypadkiem, a w końcu podszedł policjant, żeby przypomnieć, że nadal jest ramadan.

Pod Mazar-i-Szarif znajduje się niewielka miejscowość Balch, czyli starożytna Baktria. Niemieccy żołnierze szukają tu talibów. – Niech pan weźmie ochronę afgańskiej policji – mówi niemiecki oficer. Trudno mu uwierzyć, że Europejczyk od paru godzin spokojnie chodzi po okolicy. – Talibowie są wszędzie – dodaje Niemiec.

[i]Andrzej Meller z Mazar-i-Szarif[/i]

[ramka][b] Wysoka cena afgańskich głosów[/b]

Zaledwie 150 Afgańczyków poszło oddać głos w wyborach prezydenckich w części prowincji Helmand, w której wcześniej krwawe boje z talibami toczyli brytyjscy żołnierze.

Jak podkreślały w czwartek takie dzienniki jak „Times” czy „Daily Mirror”, setki wojskowych walczyły przez ostatnie miesiące, by wyzwolić te tereny spod kontroli islamskich bojowników. I sprawić, by 25 tysięcy uprawnionych do głosowania mogło w miarę bezpiecznie pójść do urn. W Babadży, dawnej twierdzy talibów, gdzie toczyły się najostrzejsze walki, z prawa do głosu odważyło się jednak skorzystać jedynie 0,6 proc. uprawnionych Afgańczyków. Niektórzy komentatorzy pytają więc: czy było warto?

Wygląda na to, że brytyjskie władze nie mają co do tego wątpliwości, bo ambasador Wielkiej Brytanii w Kabulu wyjawił, że Brytyjczycy mogą być zmuszeni do prowadzenia walk w Afganistanie jeszcze przez pięć lat.

Jednocześnie w całym kraju trwa liczenie głosów. Po sprawdzeniu 17,2 proc. kart do głosowania wciąż prowadzi obecny prezydent Hamid Karzaj. Wstępne wyniki dają mu 44,8 proc. głosów, a jego głównemu rywalowi Abdullahowi Abdullahowi 35,1 proc. poparcia. [/ramka]

Prowincja Balch, droga do Mazar-i-Szarif. Konwój afgańskiego wojska. Żołnierze zatrzymują pojazdy i wysyłają zwiadowców w głąb pola. Są w pełnej gotowości. Okolica tonie w gęstym pyle, który przesłania słońce. Po bokach drogi rdzewieją, czasami jeden na drugim, sowieckie pojazdy wojskowe. To pamiątka z czasów inwazji z 1979 roku.

– Właśnie jedziemy przez odcinek, na którym działają talibowie – mówi Abdul Rahim, gdy mijamy żołnierzy. Do miasta zostało 60 km. Rahim wstaje i zamyka wywietrznik w dachu autobusu, którym do środka dostaje się szary pył. Nikt jednak nie płucze pełnych piasku ust – trwa ramadan i Afgańczycy poszczą od 3.30 rano do 18.50 wieczorem.

Pozostało 84% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021