Prowincja Balch, droga do Mazar-i-Szarif. Konwój afgańskiego wojska. Żołnierze zatrzymują pojazdy i wysyłają zwiadowców w głąb pola. Są w pełnej gotowości. Okolica tonie w gęstym pyle, który przesłania słońce. Po bokach drogi rdzewieją, czasami jeden na drugim, sowieckie pojazdy wojskowe. To pamiątka z czasów inwazji z 1979 roku.
– Właśnie jedziemy przez odcinek, na którym działają talibowie – mówi Abdul Rahim, gdy mijamy żołnierzy. Do miasta zostało 60 km. Rahim wstaje i zamyka wywietrznik w dachu autobusu, którym do środka dostaje się szary pył. Nikt jednak nie płucze pełnych piasku ust – trwa ramadan i Afgańczycy poszczą od 3.30 rano do 18.50 wieczorem.
W Mazar, jak w skrócie mówią na miasto Afgańczycy, panuje spokój. Coś, czego nie mogą ostatnio zaznać mieszkańcy Kabulu. Setki żółtych taksówek przesuwają się ospale w korku pod największym w kraju Błękitnym Meczetem Hazrata Alego. Po mieście jeżdżą niemieckie transportery opancerzone międzynarodowych sił ISAF. Widać jeszcze ślady niedawnej kampanii wyborczej. Plakatów prezydenta Hamida Karzaja – który jest faworytem głosowania – prawie jednak nie ma. Za to kandydat opozycji Abdullah Abdullah spogląda ze wszystkich płotów. Podobno na jego wiec przedwyborczy w tym uzbecko-turkmeńsko-hazarskim mieście przyszło aż 15 tysięcy osób.
– Abdullah dostał u nas 90 procent – mówi Fauat, właściciel hotelu. – Ale i tak wygra Karzaj – wzrusza ramionami. Według niego na „pupilka Amerykanów” Karzaja głosowały wszystkie okoliczne wioski. Komisja wyborcza nadal nie ogłosiła wyniku wyborów, choć od tygodnia codziennie zapowiada, że niedługo to zrobi.
Ludzi jednak niespecjalnie to obchodzi, nikt się tym nie przejmuje. Afgańczycy, niezależnie od przynależności etnicznej, są przeświadczeni, że decyzja, kto stanie na czele kraju, została już dawno podjęta. I to raczej w Waszyngtonie niż w Kabulu. Ludzie w Mazar-i-Szarif zajmują się codzienną pracą. Życie toczy się wokół tutejszego bazaru, gdzie można kupić niemal wszystko. Ale tylko do 18.40. O tej godzinie w ciągu zaledwie paru minut miejsce pustoszeje.