Unia Europejska odetchnęła z ulgą po irlandzkim „tak”. Najpoważniejsza przeszkoda na drodze do wejścia w życie nowego unijnego prawa została usunięta. Formalnie jednak do zakończenia ratyfikacji traktatu lizbońskiego potrzebne są jeszcze dwa podpisy: prezydentów Polski i Czech.
Lech Kaczyński „uczyni to bez zbędnej zwłoki” – zapewniał wczoraj Mariusz Handzlik, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta. – Decyzja prezydenta o wstrzymaniu się z podpisem pod traktatem z Lizbony była wyrazem solidarności z Irlandią, która doświadczała w sprawie jego przyjęcia nacisków politycznych – podkreślał Handzlik. Premier Donald Tusk apelował w sobotę o szybkie podpisanie dokumentu. – To leży w interesie Polski – przekonywał.
[srodtytul]Czechy mogą tylko opóźniać[/srodtytul]
Na pewno dłużej trzeba będzie poczekać na podpis prezydenta Czech Vaclava Klausa. Najpierw Sąd Konstytucyjny musi rozstrzygnąć wniosek senatorów. – To powinno nastąpić do końca listopada – mówi „Rz” Katerina Safarikova, publicystka tygodnika „Respekt”, wcześniej wieloletnia korespondentka czeskiej prasy w Brukseli.
Według niej, chociaż Klaus nie lubi Unii Europejskiej, nie będzie nadmiernie zwlekał z podpisaniem traktatu. – Nikt go nie popiera: ani rząd, ani parlament, ani sędziowie, ani opinia publiczna. To jeden z jego ostatnich wielkich występów na arenie międzynarodowej, więc chce trochę postać w świetle jupiterów. Ale będzie musiał podpisać, bo tak mówi konstytucja – uważa Safarikova.