Głosy można było oddawać od godziny 7 do 20 w jednym z 10 tys. punktów wyborczych. Głosować – po zapłaceniu 2 euro – mógł każdy, kto ukończył 16 lat, także obcokrajowcy posiadający prawo stałego pobytu we Włoszech. Udział w wyborach był jednocześnie deklaracją poparcia dla Partii Demokratycznej, głównego ugrupowania włoskiej opozycji.
Włoska lewica trzeci raz wyłaniała swego przywódcę w wyborach bezpośrednich i trzeci raz z góry wiadomo, kto zwycięży. Tak jak Romano Prodi w 2005 r. i Walter Veltroni dwa lata później, teraz powinien je sporą przewagą głosów wygrać 57-letni Pier Luigi Bersani.
Łysy i srogi z wyglądu, z wykształcenia jest filozofem, a z zawodu politykiem. Był komunistą, a teraz jest socjaldemokratą. W rządach centrolewicy był kilkakrotnie ministrem, ostatnio (2006 – 2008) rozwoju gospodarczego. Uważa się za speca od ekonomii i podczas kampanii obiecywał wsparcie z budżetu dla biednych rodzin i małych firm, czyli rozdawnictwo pieniędzy.
Jego jedynym konkurentem jest o siedem lat młodszy Dario Franceschini. Ukończył prawo, ale z zawodu też jest politykiem. Wywodzi się z lewego skrzydła chadecji i ma socjalistyczne poglądy.
Obiecuje odmłodzić partyjne kadry, a na swego zastępcę zaproponował jedynego czarnego we włoskim parlamencie, pochodzącego z Konga Jeana- Leonarda Touadiego. Franceschini po rezygnacji Veltroniego pełni rolę szefa PD, ale ma na koncie już dwie porażki wyborcze w tym roku (w wyborach do PE i lokalnych), więc źle się kojarzy, a w wystąpieniach nigdy nie udało mu się wyjść poza banał. Trzecim nieliczącym się kandydatem jest chirurg Ignazio Marino zapowiadający walkę z wpływami Kościoła.