W połowie listopada grupa francuskich licealistów odwiedziła Zgromadzenie Narodowe. Była wśród nich muzułmanka ubrana w chustę islamską sięgającą kolan. Kiedy tylko usiadła na trybunie, została zauważona przez posłów rządzącej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP) prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego. Wybuchło zamieszanie. Przerwano debatę. Posłanka UMP Francoise Hostalier pobiegła do biura przepustek dowiedzieć się, dlaczego dziewczynę wpuszczono do pałacu Burbonów.
– Regulamin parlamentu wymaga, by goście słuchający debaty siedzieli na trybunie bez nakrycia głowy. Nie powinni byli jej wpuścić – oświadczyła oburzona posłanka. Jej zdaniem w parlamencie, który jest „świątynią wartości republikańskich”, nie ma miejsca na symbole religijne.
Zażądała od przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego Bernarda Accoyera, by „bezzwłocznie wyjaśnił, czy i kiedy wolno nosić symbole religijne w budynkach parlamentu”. Odpowiedź wywołała polityczną awanturę, która trwa do dziś.
– Przepisy głoszą, że każdy obywatel odwiedzający parlament musi zdjąć nakrycie głowy. Jednak są to przepisy z zeszłego wieku i dotyczą wyłącznie mężczyzn, którzy w tamtych czasach nosili kapelusze. Prawo zakazuje noszenia symboli religijnych, w tym chusty islamskiej, w szkołach publicznych. Nie ma powodu, by nie można ich było nosić w parlamencie – oświadczył Accoyer.
Nie spodobało się to jego partii, która od miesięcy prowadzi intensywną debatę na temat tożsamości narodowej i opowiada się za zakazem noszenia burki w miejscach publicznych.