11 milionów osób, z których wiele od lat bez dokumentów mieszka w USA, to kula u nogi kolejnych amerykańskich prezydentów. Do rozwiązania problemu bezskutecznie przymierzał się George W. Bush.
Brak reformy irytuje Amerykanów, którzy coraz bardziej przychylnym okiem patrzą na takie inicjatywy jak przyjęta w Arizonie ustawa nakazująca policjantom legitymowanie osób, wobec których istnieje „uzasadnione podejrzenie”, że są w USA nielegalnie.
– Już od ponad pięciu lat próbujemy przeprowadzić reformę imigracyjną. Myślę, że wyborcy tracą już w tej sprawie cierpliwość – mówił CNN Marc Rosenblum, analityk z Migration Policy Institute. W ciągu ostatnich miesięcy nie ma tygodnia, by amerykańskie media nie poruszały tego tematu.
Barack Obama, zachęcony przyjęciem reformy zdrowia i ustawy wprowadzającej największe zmiany na Wall Street od lat 30. XX wieku, postanowił więc zająć się problem nielegalnych przybyszów z zagranicy. – Określamy się mianem narodu imigrantów – mówił wczoraj amerykański prezydent, podkreślając, że imigranci zawsze pomagali budować Stany Zjednoczone i bronić ich, a odkrycia takich osób jak Albert Einstein czy Nicolas Tesla miały dla Ameryki ogromne znaczenie. Obama przypomniał też, że kiedyś dyskryminowano w Ameryce przybyszy z Irlandii czy Polski.
– Deportowanie z kraju 11 milionów nielegalnych imigrantów jest niemożliwe – podkreślał gospodarz Białego Domu, odpierając argumenty przeciwników amnestii. – Większość z nich szuka po prostu w Ameryce lepszego życia dla samych siebie i swoich rodzin – dodał Obama, wzywając Kongres do przyjęcia reformy, która jednocześnie wzmacniałaby ochronę granic Stanów Zjednoczonych i dałaby możliwość uzyskania amerykańskiego obywatelstwa nielegalnym imigrantom, którzy już teraz mieszkają w USA.