– Codziennie widzę artykuły, które przedstawiają Węgry jako dyktaturę. Ale one są bardzo uproszczone i najczęściej oparte na wypowiedziach lewicowych publicystów. Tymczasem nowa ustawa ma przede wszystkim uregulować rynek medialny na Węgrzech. Rząd byłby głupi, gdyby wykorzystał ją do celów politycznych – mówi „Rz” Gabor Takacs z prawicowego instytutu Perspective w Budapeszcie.
Od kilku miesięcy Zachód bił na alarm, że rząd Viktora Orbana zamierza zakneblować dziennikarzom usta i ograniczyć wolność słowa. A także – dzięki powołaniu do życia potężnej Rady ds. Mediów sterowanej przez osoby powiązane z Fideszem – uzyskać kontrolę nad wszystkimi mediami w kraju. Nie brakuje komentarzy, że w ten sposób chce wyeliminować opozycję i każdą krytykę pod swoim adresem.
– Ta ustawa bardzo nas niepokoi. Nie znajdujemy jej odpowiednika w żadnym innym kraju Unii Europejskiej. Nigdzie w Europie nie będzie tak scentralizowanej władzy nad mediami jak na Węgrzech – mówi „Rz” Anthony Mills z International Press Institute w Wiedniu. Zapowiada, że jego instytut bacznie będzie się Węgrom przyglądał. – Zabrakło dyskusji i konsultacji. Ustawę przygotowywano i przyjęto w pośpiechu – mówi.
Kilka dni temu parlament przegłosował pierwszą część dokumentu. W nocy z poniedziałku na wtorek – drugą. W 386-osobowym parlamencie głosowało za nią 256 posłów. Wszyscy z Fideszu, który dysponuje konstytucyjną większością dwóch trzecich głosów (263 mandaty). Kilkunastu posłów opozycji zakleiło sobie w tym czasie usta. Jeden, socjalista, przyniósł ze sobą kaganiec. Kilka godzin wcześniej ponad tysiąc osób protestowało przed parlamentem.
– Ta ustawa została bardzo źle przyjęta na Węgrzech. Protestowali nawet prawicowi dziennikarze przychylni Fideszowi, zgadzając się z lewicą. To zupełnie nowe zjawisko na Węgrzech. Wicenaczelny prawicowej gazety „Magyar Hirlap” napisał nawet list otwarty do Fideszu – mówi „Rz” Zsolt Enyedi, politolog z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego.