„Byłem gotów walczyć, ale dotarłem do granic moich sił" – tymi słowami wypowiedzianymi załamującym się głosem szef resortu obrony pożegnał się wczoraj przed południem ze stanowiskiem. Tak zakończyła się największa niemiecka afera plagiatowa z Karlem-Theodorem zu Guttenbergiem w roli głównej, najbardziej popularnym niemieckim politykiem ostatnich czasów.
– Zaszkodził wizerunkowi Niemiec, podważył rzetelność niemieckiej nauki, sprzeniewierzył się etyce zawodowej i pozbawił się resztek wiarygodności – wyliczali krytycy zu Guttenberga, nazywając go hochsztaplerem i kłamcą. Wszystko przez pracę doktorską ministra, w której porównywał system konstytucyjny USA i traktaty Unii Europejskiej. Okazało się, że przepisał żywcem bez odnośników 286 spośród 393 stron swego doktoratu, korzystając z artykułów prasowych, opracowań naukowych oraz ekspertyz zrobionych na własne zamówienie przez służby naukowe Bundestagu. Za tę pracę otrzymał w 2007 roku na Wydziale Prawa Uniwersytetu Bayreuth najwyższą ocenę: summa cum laude.
O plagiacie ministra doniósł dwa tygodnie temu „Süddeutsche Zeitung". – To śmieszny zarzut – ocenił w pierwszej reakcji zu Guttenberg doniesienia dziennika, zapewniając, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Wsiadł w samolot i udał się do Afganistanu z niezapowiedzianą wizytą u żołnierzy niemieckiego kontyngentu. W czasie lotu przeanalizował swą dysertację. Gdy wrócił, mówił już o „błędach" przy jej opracowaniu. Po kilku dniach zrzekł się „przejściowo" tytułu doktorskiego, zapewniając jednocześnie, że „błędy" w pracy nie są wynikiem zamierzonego oszustwa. Po prostu zapomniał o wymaganych przypisach. Ogłosił też, że dymisji nie bierze pod uwagę, nawet gdy jego Alma Mater formalnie pozbawiła go tytułu doktora.
Kanclerz Angela Merkel stanęła murem za swym ministrem. – Nie jest mi potrzebny doradca naukowy, lecz sprawny szef resortu – oświadczyła. „To oznacza, że pani kanclerz toleruje w swym gabinecie obecność kłamcy i oszusta" – kontrował „Süddeutsche Zeitung". Podobnego zdania była większość mediów. Temat nie schodził z czołówek gazet, a popularny polityk zaczął być przezywany baronem Zu Googlebergiem i ministrem „kopiuj i wklej". W poniedziałek 23 tysiące naukowców w liście do kanclerz Merkel skrytykowało jej decyzję o pozostawieniu ministra na stanowisku.
Arystokrata z CSU 38-letni arystokrata Karl-Theodor Maria Nikolaus Johann Jacob Philipp Franz Joseph Sylvester Freiherr von und zu Guttenberg – jak brzmi pełne nazwisko byłego już ministra obrony – był u szczytu popularności. Sympatią darzyło go niemal trzy czwarte Niemców, a jedna czwarta była zdania, że KT" jak poufale nazywają go znajomi, powinien zastąpić Angelę Merkel na stanowisku kanclerza. Był niezwykle wpływowym politykiem bawarskiej CSU, siostrzanej partii CDU. Miał nawet szanse zdetronizować premiera Bawarii Horsta Seehofera na stanowisku przewodniczącego partii, stając się już oficjalnie jednym z kilku najważniejszych polityków w kraju.