Rozległe stepy zamieszkiwane przez wiodących koczowniczy tryb życia pasterzy stały się najnowszym miejscem napięć na tle etnicznym w Chinach. Od kilku tygodni rdzenni mieszkańcy Mongolii Wewnętrznej w północno-zachodniej części kraju protestują przeciwko dyskryminacji. Demonstracje w tym regionie to ewenement.
Wszystko zaczęło się 10 maja, gdy grupa nomadów postanowiła zablokować konwój ciężarówek z węglem rozjeżdżających pastwiska. Chińczyk z grupy etnicznej Han wjechał ciężarówką w grupę demonstrantów zabijając jednego z nich. Przez region przetoczyła się fala protestów. Władze zareagowały demonstracją siły. Podczas rozpędzania pokojowych manifestacji zginęły dwie osoby.
Zdaniem Southern Mongolian Human Rights Information Center (SMHRIC) z siedzibą w Nowym Jorku w głównych miastach wprowadzono de facto stan wyjątkowy. Na ulicach roi się od policji i wojska, ograniczono dostęp do Internetu i przeprowadzono prewencyjne aresztowania mongolskich działaczy. Chińskie władze panicznie się boją, że protesty przerodzą się w falę rewolucji, podobną do tej w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Oskarżają nawet zagranicę o próbę rozniecenia buntu. – Obce kraje próbują wyolbrzymiać ten incydent, bo mają w tym ukryty cel. Ale ich plany się nie powiodą – stwierdziła rzeczniczka chińskiego MSZ Jiang Yu. Pekin oprócz kija ma dla Mongołów też marchewkę.
Oskarżony o rozjechanie pasterza chiński kierowca ma być postawiony przed sądem, a proces będzie jawny. Zamknięto też kopalnię, przy której doszło do incydentu. Państwowe gazety na pierwszych stronach piszą, że władze szanują mongolską kulturę i nomadów, a ich pretensje są częściowo uzasadnione. – Mniejszość mongolska była wzorem spokojnego współistnienia różnych kultur w Chinach. Mongołowie się nie buntowali i czuli się obywatelami Chin. Ale masowy napływ ludności z innych regionów spowodował, że poczuli się zagrożeni. Wystarczył incydent, aby rosnące od dawna napięcia ujrzały światło dzienne – tłumaczy „Rz" prof. Shaun Breslin z Uniwersytetu Warwick, czołowy brytyjski ekspert ds. Chin.
Mongolia Wewnętrzna była pierwszym regionem w Chinach, który otrzymał autonomię. Władze stawiały potem Mongołów za wzór Ujgurom, mniejszości muzułmańskiej z Xinjangu, i Tybetańczykom z Tybetu, gdzie protesty przeciwko rządom komunistów potrafią być wyjątkowo gwałtowne. W 2008 roku podczas zamieszek w Tybecie zginęło ponad 220 osób. Niewiele mniej zginęło rok później w Xinjangu. Mongołowie mają jednak coraz więcej pretensji do władz. Region, który stanowi 12 proc. chińskiego terytorium i jest zamieszkiwany zaledwie przez 24 milionów ludzi (na 1,3 mld), stał się celem masowej migracji. Ma to zagwarantować równomierny rozwój gospodarczy kraju, ale w efekcie rdzenni mieszkańcy stanowią już zaledwie 20 proc. ludności tych terenów. Reszta to głównie Chińczycy Han, którzy mają największy wpływ na sprawy prowincji.