Korespondencja z Moskwy
Wędkarze są tu bowiem liczącą się siłą polityczną. Jedną z niewielu, która – jak dotąd – wygrała starcie z rządem. Wygrała w wielkim stylu, rząd supermocarstwa zrejterował przed gromadami w większości prowincjonalnych mężczyzn, uzbrojonych jedynie w długie bambusowe kije.
Wojna wędkarzy z rządem zaczęła się wczesną wiosną tego roku, kiedy rozpoczynał się sezon połowów. I zaczęto wprowadzać w życie nowe – przyjęte w grudniu – prawo, na mocy którego lokalne władze zaczęły oddawać prywatnym firmom w dzierżawę poszczególne fragmenty rzek, jezior i zalewów. Prywatni przedsiębiorcy mieli w myśl założeń reformy zapewnić wędkarzom podniesienie standardów uprawiania tego zajęcia – budować pomosty, wynajmować łódki, stawiać toalety itd. Oczywiście, w zamian za opłatę ściąganą z każdego użytkującego dany kawałek brzegu wędkarza.
Męski styl życia
I wybuchła burza. Bo w Rosji, a zwłaszcza na rosyjskiej prowincji, „rybałka" to coś znacznie więcej niż forma spędzania wolnego czasu. To znaczący element męskiego stylu życia.
A także – znaczący element wyżywienia dla sporej części rosyjskiej prowincji. Prowincji, w odróżnieniu od Moskwy, Petersburga i kilku wielkich miast, żyjącej w stanie chronicznego niedostatku i strukturalnej biedy, na którą przeżywany w pierwszej dekadzie XXI wieku „gazowy cud gospodarczy" miał bardzo ograniczony wpływ. Kartofle z własnej działki i właśnie „rybałka" to dla wielu Rosjan z takich obszarów podstawa jako takiej pewności egzystencji.