Spór o Unię Europejską wywołał bratobójczą wojnę w szeregach konserwatystów. Jej punktem kulminacyjnym będzie poniedziałkowe głosowanie w Izbie Gmin nad wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii we Wspólnocie. Prawe skrzydło chce, aby wyborcy zdecydowali, czy chcą pozostać w UE na dotychczasowych zasadach, rozluźnić więzi z Brukselą, a może po prostu z niej wystąpić.
W czasie gdy Wielka Brytania desperacko próbuje wyjść z kryzysu, głosowanie będzie poważnym testem dla premiera Davida Camerona. Przegłosowanie wniosku mogłoby wywołać kryzys w koalicji rządowej. Współrządzący z torysami Liberalni Demokraci są bowiem zagorzałymi euroentuzjastami i nie zgodzą się na takie referendum. Downing Street 10 ostrzega, że przegłosowanie wniosku w czasie, kiedy Unia Europejska i strefa euro borykają się z kryzysem, jest tylko prowokowaniem dalszych kłopotów.
Premier Cameron zamierza zastosować wszelkie dostępne środki, by zwolenników referendum we własnej partii przywołać do porządku. W czasie poniedziałkowego głosowania będzie obowiązywać dyscyplina partyjna. Oznacza to, że spora grupa polityków zajmujących rządowe stanowiska może je stracić, jeśli poprą wniosek.
– Chociaż formalnie rząd nie musi się liczyć z wynikiem głosowania, to gdyby wniosek miał duże poparcie, presja na zorganizowanie referendum ze strony mediów i opinii publicznej byłaby ogromna. Dlatego Cameron robi wszystko, by za wnioskiem głosowało jak najmniej parlamentarzystów – wyjaśnia „Rz" Shane Greer, redaktor pisma „Total Politics".
Liczba rebeliantów w szeregach konserwatystów jest szacowana nawet na 90. To niemal jedna trzecia wszystkich posłów, jakich konserwatystom udało się wprowadzić do Izby Gmin. Dlaczego akurat teraz zdecydowali się na konfrontację?