Korespondencja z Afganistanu
O 5.00 idziemy na śniadanie do stołówki, tzw. D-FAC-u. Korzystają z niej żołnierze wszystkich nacji, które są w Bagram. Jest jeszcze ciemno, ale w olbrzymich halach mnóstwo wojskowych, pracowników cywilnych, trochę dziennikarzy. Stołówkę prowadzi prywatna firma, która wygrała przetarg ale jedzenie wydają najczęściej Afgańczycy. Można zjeść wszystko - jajecznicę, kiełbaski, tosty. Jest mnóstwo warzyw i owoców – wyglądają na bardzo świeże. Zresztą nieźle to wszystko smakuje. Nie mamy jednak czasu, samolot czeka. Jeszcze tylko szybka kawa po drodze i docieramy do polskiej bazy.
Bagaże już zniesione. Hełmy i kamizelki leżą obok. Trochę mży, ale jest ciepło - ok. 8 stopni. Obok wojskowego Stara stoi już dowódca National Support Element mjr Andrzej Łydka i kilku żołnierzy.- Lot jest opóźniony o dwie godziny – dowódca rzuca na przywitanie. - Pogoda nielotna.
Znowu musimy czekać. Od momentu, gdy zameldowałam się na wojskowym lotnisku we Wrocławiu, skąd wylecieliśmy do Afganistanu ciągle muszę na coś czekać . Na samoloty, które zwykle są spóźnione na załadunek sprzętu, teraz na pogodę... Dwie godziny to jednak niedużo. Postanowiłam wykorzystać ten czas na krótką drzemkę. Ostatnie kilka nocy w pociągach, samolotach i w bazie były dość męczące. Do tego jeszcze zmiana czasu (różnica między Polską a Afganistanem to 3,5 godziny) i wysokość (Bagram leży na 1300 m. nad poziomem morza, a Ghazni tysiąc metrów wyżej). Potrzebuję snu... - Widzę, że ma pani nawyki wojskowe – uśmiecha się mjr Łydka. - Żołnierze wiedzą, że trzeba spać, kiedy jest okazja, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się następna.
Po dwóch godzinach okazuje się, że lot został odwołany – dziś już nigdzie nie polecimy. W bazie na transport do Ghazni czeka z nami kilku pilotów. - Wygląda na to, że możemy tu na dłużej utknąć – mówi jeden z nich.