Niemieckie próby ratowania strefy euro wywołują coraz głośniejsze oskarżenia, że Berlin próbuje podporządkować sobie Europę. Hiszpański „El Mundo" tuż przed niedzielnymi wyborami opublikował żart rysunkowy, w którym żona pyta męża, kto stanie na czele rządu. „Jak to kto? Angela Merkel" – pada odpowiedź. Niemiecka kanclerz zyskała sobie już w Hiszpanii przydomek „Dama de Hierro" (Żelazna Dama). Jak tłumaczy jeden z niemieckich politologów w dzienniku „Die Welt", Hiszpanie są przekonani, że porażka premiera Zapatero jest wynikiem programów oszczędnościowych rządu, które jednak wymusiła na Hiszpanach Angela Merkel.
Od południa po północ
Nie brak podobnych opinii w Grecji, która znalazła się na progu bankructwa, a pomoc finansową uzależniono od drakońskich cięć wydatków. Grecy odpierali zarzuty, że Niemcy ciężej pracują i mają prawo wymagać od innych bolesnych reform. Media przytaczały dane, z których wynika, że Niemcy pracują średnio 1390 godzin rocznie, a Grecy 2119 godzin. Niemcy mają też 30 dni urlopu i dziesięć dni świąt, a Grecy 23 dni urlopu i siedem dni świąt. Z wyliczeń wynika, że dzięki wprowadzeniu euro w Grecji wzrósł popyt, na czym skorzystali niemieccy eksporterzy. W efekcie część greckich demonstrantów oskarża Berlin o próbę podbicia ich kraju. Podczas obchodzonej 28 października rocznicy wciągnięcia Grecji w II wojnę światową na ulicach greckich miast palono niemieckie flagi.
Od nieprzychylnych tytułów pod adresem Niemiec roi się w brytyjskiej prasie. Brytyjczyków, dla których funt szterling jest symbolem suwerenności, rozsierdziły słowa niemieckiego ministra finansów. Wolfgang Schäuble zapowiedział, że Wielka Brytania szybciej, niż się to wielu osobom wydaje, będzie musiała przyjąć euro. Dziennik „Daily Mirror" ostrzega przed IV Rzeszą i „niemiecką kolonizacją Europy". – Niemieckie resentymenty są mocno zakorzenione w historii. Niemcy zdają sobie z nich sprawę, ale nie zawsze postępują z należytym wyczuciem. Apelowali np. do Greków, aby im sprzedali część swoich wysp. Wielu osobom skojarzyło się to z okupacją – mówi „Rz" prof. Andrzej Sakson z Instytutu Zachodniego w Poznaniu.
W czyim interesie
Niemcy są czwartą gospodarka świata, pierwszą Europy i najsilniejszym politycznie krajem UE. Już kilka lat temu wprowadziły reformy, które przygotowały kraj na kryzys. Teraz nie zamierzają ponosić lwiej części kosztów ratowania strefy euro. Bronią niezależności Europejskiego Banku Centralnego i domagają się pogłębienia integracji krajów strefy euro, aby zapobiec podobnym kryzysom zadłużeniowym.
– Niemcy są największym płatnikiem netto do unijnego budżetu, coraz częściej więc słychać głosy, że muszą wreszcie zacząć dbać o swoje interesy. Jeszcze kilka lat temu było to nie do pomyślenia, więc takie słowa budzą obawy w Europie – podkreśla prof. Sakson.