Korespondencja z Moskwy
Od dłuższego czasu powoli, ale konsekwentnie, maleje odsetek Rosjan pragnących głosować w niedzielnych wyborach parlamentarnych na partię władzy. W 2007 roku uzyskała prawie 65-procentowe poparcie, w ostatnim badaniu prestiżowego Centrum Lewady oddanie głosów na Jedną Rosję zapowiada tylko 53 proc. wyborców.
Dla każdej partii w świecie zachodnim osiągnięcie takiego wyniku byłoby ogromnym sukcesem. Jednak dla rządzących Rosją oznaczałoby porażkę. Tym większą, że w dużych miastach, coraz bardziej nadających ton krajowi, odsetek zapowiadających głosowanie na partię władzy stopniał w znacznie większym stopniu. W Moskwie chce ją poprzeć, według różnych badań, od 21 do 40 proc. wyborców.
Władza chce zapewnić sobie większość konstytucyjną. Z całej Rosji dochodzą sygnały o zmuszaniu obywateli – głównie pracowników budżetówki – do poparcia Jednej Rosji. Wyraża się to głównie w masowym pobieraniu świadectw upoważniających do głosowania poza miejscem zamieszkania. Takich dokumentów wydano znacznie więcej niż przed poprzednimi wyborami. Chodzi o to, żeby pracownik zagłosował w lokalu wyborczym w swoim miejscu pracy, co stwarza możliwość wymuszenia wyboru „właściwych" kandydatów.
Takie zaświadczenie może być też wykorzystane – jeśli komisja wyborcza przymknie na to oko, a komisje składają się z ludzi władzy – do oddania głosu przez zupełnie inną osobę, aktywistę Jednej Rosji lub kogoś przekupionego. W Petersburgu ujawniono ostatnio plan wycieczki organizowanej dla mieszkańców prowincjonalnego Kirowska, mających w niedzielę zwiedzać gród nad Newą. Z programu wyraźnie wynika, że mają „zwiedzać" głównie budynki, w których są lokale wyborcze, a po zakończeniu „wycieczki" dostaną pieniądze.