„Mafijni kłamcy", „Rząd musi ustąpić" – takie hasła wypisują na plakatach tysiące demonstrantów w ponad 20 miastach Rumunii. Mają dość oszczędzania, podwyżek podatków i arogancji rządzących.
Bezpośrednią przyczyną protestów były słowa prezydenta Traiana Basescu, który w udzielonym przez telefon wywiadzie telewizyjnym dość arogancko potraktował bodaj najpopularniejszą osobę w kraju. Jest nią Raed Arafat, z pochodzenia Palestyńczyk, sekretarz stanu w resorcie zdrowia. To on zreformował służbę zdrowia tak skutecznie, że rumuńskie media są przekonane, iż Rumunia ma obecnie najlepszą opiekę medyczną w krajach byłego bloku wschodniego.
Tymczasem rząd przedstawił projekt prywatyzacji całego systemu. Służba zdrowia miałaby się znaleźć w rękach prywatnych, gdyż zdaniem prezydenta Basescu obecny system jest „zbyt lewicowy".
– To przeważyło szalę. Ludzie spontanicznie wyszli na ulice, by zaprotestować przeciwko rządowi, który przeforsował w tamtym roku wiele bolesnych cięć – tłumaczy„Rz" Raluca Raducanu, szefowa Centrum Badań Wschodnich w Bukareszcie. Zamrożenie emerytur, obniżki pensji o jedną czwartą oraz podniesienie z 19 do 24 procent podatku VAT daje już wprawdzie pierwsze efekty makroekonomiczne, ale obywatele nie zamierzają się pogodzić z cięciami. Nie odczuwają żadnych namacalnych korzyści z 2 proc. wzrostu PKB ani z zahamowania przyrostu długu publicznego sięgającego teraz zaledwie 35 proc. PKB. Dług ten zwiększył się dwukrotnie w ostatnich trzech latach.
Ze średnią pensją o równowartości 470 euro Rumunia jest obok Bułgarii najbiedniejszym państwem UE. Bez ponad 20 mld euro kredytów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i z UE nie byłaby w stanie stanąć na nogi. Warunkiem uzyskania pieniędzy była jednak realizacja programu oszczędnościowego. Rząd wywiązał się z tego zadania doskonale, za co jest chwalony w Brukseli, a kanclerz Merkel powiedziała niedawno Grekom, że powinni brać przykład z Rumunów.