To głównie Ormianie, obok Gruzinów, Azerów i Ukraińców, ciągną do Turcji za chlebem. Dotychczas część z nich wjeżdżała z wizą turystyczną, by przez kilka miesięcy nielegalnie pracować. Wystarczyło, że na chwilę opuścili Turcję, by móc znów tam powrócić. Teraz między jedną a drugą wizytą będą musieli zrobić sobie trzymiesięczną przerwę.
Obrońcy praw człowieka nie mają złudzeń, że przepisy są efektem ostatnich tarć na linii Paryż – Ankara. Francuski parlament zatwierdził w styczniu ustawę penalizującą negowanie ludobójstwa Ormian w Turcji podczas I wojny światowej. Działacze przypominają groźby szefa tureckiego rządu z 2010 r., kiedy szwedzki parlament uznał wymordowanie Ormian za ludobójstwo.
– Żyje u nas 170 tys. Ormian. Tylko 70 tys. to nasi obywatele. Jutro mogę resztę z nich odesłać do domu – grzmiał Recep Tayyip Erdogan. I zdaniem wielu słowa właśnie dotrzymał. – W dziejach Turcji, nazwanej przez historyka z USA „strefą ludobójstwa", zwyczajem stały się deportacje i przesiedlenia niewinnych ludzi. W akcie zemsty za coś, czego nie zrobili – stwierdziła turecka działaczka Ayse Günaysu.
W obliczu nowych przepisów niepewna stała się też przyszłość dzieci cudzoziemców. W Stambule uczy się 60 małych Ormian. – Tutaj dorastali, uczyli się. Odesłanie ich do domu wywróci ich życie do góry nogami – alarmował dyrektor ormiańskiej szkoły średniej w Stambule.