Margaret Thatcher. Królowa narodu sklepikarzy

Dla laburzystów Thatcher była „suką". Dla prezydenta Francji François Mitterranda „kobietą o ustach Marilyn Monroe i oczach Kaliguli". Dla Rosjan, oczywiście, żelazną damą

Publikacja: 18.02.2012 00:01

Majestatyczna Meryl Streep w roli pierwszej w historii Wielkiej Brytanii kobiety premier ujęła nawet

Majestatyczna Meryl Streep w roli pierwszej w historii Wielkiej Brytanii kobiety premier ujęła nawet krytyków feministycznej dogmatyki, jaką przepełniony jest film

Foto: BEST FILM

Tekst "Królowa narodu sklepikarzy" ukazał się w dodatku Plus Minus

Może to przewrotne stwierdzenie, ale gdyby nie Leopoldo Galtieri, Margaret Thatcher prawdopodobnie nigdy nie trafiłaby do podręczników historii jako jedna z największych postaci XX wieku.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, rządziłaby Wielką Brytanią przez jedną kadencję, nie mogłaby się pochwalić żadnymi godnymi uwagi osiągnięciami, zapamiętano by ją jedynie jako pierwszą w dziejach kobietę stojącą na czele dużej, zachodniej demokracji.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, nazwisko Thatcher znaczyłoby dla nas, Polaków, mniej więcej tyle samo, co nazwiska Edwarda Heatha, Harolda Wilsona i Jamesa Callaghana, jej trzech poprzedników na stanowisku premiera. Czyli nie znaczyłoby nic.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, Ronaldowi Reaganowi zapewne nie udałoby się rozmontować tak szybko i sprawnie sowieckiego komunizmu.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, cała Europa wciąż żywiłaby się mrzonkami o „socjalizmie z ludzką twarzą" jako najlepszym pod słońcem systemie gospodarczym i społecznym.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, Meryl Streep nigdy nie zagrałaby roli żelaznej damy.

To zaiste zdumiewające, jak wiele zawdzięczamy jednemu argentyńskiemu dyktatorowi, który pewnego dnia wpadł na głupi pomysł, żeby podbić kilka wysp na południowym Atlantyku...

* * *

„Nic nie utkwiło mi tak głęboko w pamięci, gdy patrzę na lata spędzone na Downing Street, jak te jedenaście tygodni wiosny 1982 roku, kiedy Wielka Brytania walczyła o Falklandy" – pisze Margaret Thatcher w drugim tomie swoich wspomnień. „Wiele mogliśmy wówczas stracić, bowiem naszym celem były nie tylko położone (...) osiem tysięcy mil stąd wyspy i ich mieszkańcy, choć fakt ten miał także duże znaczenie. Nade wszystko jednak broniliśmy honoru narodu i zasad o znaczeniu fundamentalnym dla całego świata – agresorzy nie powinni nigdy zwyciężyć, a prawo międzynarodowe powinno brać górę nad przemocą".

Gdy Margaret Thatcher obejmowała władzę w 1979 roku, jej ojczyznę toczył rak kryzysu – nie tylko gospodarczego, lecz także egzystencjalnego. Dusza Albionu była poraniona, a Union Jack wyblakły. Stary buldog stracił zęby i dawny wigor. Po II wojnie światowej budzące dotąd strach i podziw mocarstwo nie tylko było bankrutem, ale także zostało zdegradowane do rangi zaledwie jednego z wielu sojuszników nowego hegemona – USA. Zjednoczone Królestwo traciło swoje kolonie (z indyjską „perłą w koronie" na czele) i wydawało się zagubione w nowej, zimnowojennej układance. Po nieszczęsnej awanturze sueskiej w 1956 r. John Foster Dulles, amerykański sekretarz stanu, stwierdził w paternalistycznym tonie: „Wielka Brytania pozbyła się już swojego imperium, ale jeszcze nie znalazła dla siebie nowej roli".

Kiedy wiosną 1982 roku argentyńscy żołnierze wylądowali na Falklandach, nie wszyscy ministrowie Margaret Thatcher odnosili się entuzjastycznie do pomysłu interwencji. Sprzeciwiał się jej Foreign Office, swoje wątpliwości wyrażali wojskowi. W filmie Phyllidy Lloyd te rozterki przybierają postać konfliktu między „jastrzębiami" w mundurach a ostrożnymi, gabinetowymi PR-owcami. W rzeczywistości, wysyłając flotę na wojnę, Margaret Thatcher była osamotniona w swojej determinacji.

W społeczeństwie panowało przekonanie, że to po prostu kolejny epizod w dziejach upadku dawnej potęgi i że nie da się tego procesu zatrzymać. Poza tym Wielkiej Brytanii nie było stać na morską eskapadę w obronie niespełna 2 tysięcy rodaków i kilku stad owiec. Nie była do niej przygotowana ani finansowo, ani militarnie.

Ale Margaret Thatcher postawiła na swoim, bo miała już dość upokorzeń. W jej wspomnieniach czytamy: „Począwszy od fiaska wyprawy sueskiej, brytyjska polityka zagraniczna przypominała jeden wielki odwrót. Powszechnie zakładano, że i tak właściwie jesteśmy skazani na stopniową utratę znaczenia naszego kraju na arenie międzynarodowej. Zarówno sojusznicy, jak i wrogowie zaczęli postrzegać nas jako naród, który cierpiał na brak woli i siły, by bronić swoich interesów w czasach pokoju, a co dopiero wojny. Zwycięstwo na Falklandach pokazało, że zaszła poważna zmiana. Gdziekolwiek bym pojechała po zakończeniu wojny, spotykałam się z zupełnie inną reakcją, gdy padało słowo Wielka Brytania. (...) Kilka lat później pewien rosyjski generał powiedział mi, że Sowieci byli absolutnie przekonani, iż nie będziemy walczyć o Falklandy, a jeśli nawet zdecydujemy się podjąć walkę, to i tak ją przegramy. Dowiedliśmy, że mylili się podwójnie, a oni nigdy o tym nie zapomnieli".

Thatcher dążyła do pełnego, ostatecznego triumfu. Nie miała zamiaru podpisywać z Argentyńczykami żadnych zgniłych rozejmów ani pozwolić na mediacje, choć była do tego namawiana nawet przez Ronalda Reagana. W 1992 roku „Sunday Times" ujawnił zapis rozmowy telefonicznej między prezydentem USA a premier Jej Królewskiej Mości z maja 1982 r., gdy brytyjscy spadochroniarze szykowali się do szturmu na stolicę archipelagu, Port Stanley.

Thatcher nie ukrywa irytacji: „Wyobraź sobie, że ktoś zaatakowałby Alaskę. Posłałbyś tam wojska, byłbyś o krok od zwycięstwa i nagle ktoś zaproponowałby Ci mediacje jakiejś trzeciej strony. Przecież nigdy byś na to nie poszedł!". „Ależ Margaret, nie można raczej porównywać Alaski z Falklandami..." – próbuje łagodzić napięcie Reagan. „No chyba raczej można! – ripostuje żelazna dama. – Nie po to narażałam życie moich chłopców, nie po to straciłam kilka okrętów, żeby teraz zgodzić się na zawieszenie broni!".

Rozmowa toczy się w coraz gęstszej atmosferze, a Thatcher nie daje dojść do głosu swojemu przyjacielowi. Mimo dramatycznych okoliczności lektura tego dialogu może nam się nawet wydać zabawna. Jedyne, co może powiedzieć prezydent USA, to: „Tak, oczywiście...", „Margaret, myślałem, że ta część propozycji...", „Margaret, ja...", „Tak, dobrze...".

Zrezygnowany Reagan w końcu mówi: „Przepraszam, że się wtrąciłem, Margaret". Thatcher odpowiada: „Nic nie szkodzi, Ron. Cieszę się, że zadzwoniłeś".

Dzięki niebywałemu uporowi, odwadze oraz temu, co Argentyńczycy nazwaliby cojones, Thatcher wygrała wojnę i zapewniła sobie reelekcję. Jej popularność wśród rodaków sięgnęła zenitu. Stary buldog nagle odmłodniał i zaczął głośno warczeć. Jak za dawnych, dobrych lat.

* * *

Margaret Thatcher pochodziła ze skromnej, bardzo pracowitej i bardzo religijnej rodziny. Jej ojciec Alfred Roberts był sklepikarzem, pastorem Kościoła metodystów i udzielał się najpierw jako radny, a potem jako burmistrz w miasteczku Grantham. Marzył o synu, Bóg dał mu dwie córki – Muriel i Margaret. Obie dość wcześnie uświadomiły sobie, iż tylko ciężka praca może przynieść im w życiu szczęście i satysfakcję. Etyka pracy i poczucie odpowiedzialności za własne decyzje były im wpajane już od kołyski.

Wiele zawdzięczamy argentyńskiemu dyktatorowi, który  wpadł na pomysł, by podbić kilka wysp na południowym Atlantyku

Margaret często podkreślała, że swoje polityczne przekonania zawdzięcza właśnie ojcu, co znalazło swoje odzwierciedlenie w „Iron Lady". Młoda Margaret (grana przez Alexandrę Roach) wsłuchuje się w słowa ojca, gdy ten przemawia na partyjnym zebraniu i zachwala dumny „naród sklepikarzy", drobnych właścicieli, którzy pokonali wojenną machinę Hitlera.

Przyszła szefowa rządu zaangażowała się w politykę już jako studentka chemii na Oksfordzie, gdzie kierowała uczelnianym kołem konserwatystów.

W 1950 roku, w wieku 25 lat, była najmłodszą kandydatką torysów w wyborach do Izby Gmin (po raz pierwszy dostała się do parlamentu dziewięć lat później). „Na mityngach z wyborcami odpowiadała na wszystkie pytania zwięźle i konkretnie. Gromadziła tłumy, często ludzie odchodzili z kwitkiem, bo nie było dla nich miejsca wewnątrz budynku, w którym odbywało się spotkanie" – napisał później w wewnątrzpartyjnej notatce John Hare, wiceszef torysów, który sprawował pieczę nad kandydatami we wszystkich okręgach. „To wspaniała, młoda kobieta, którą należy promować. Nawet biorąc pod uwagę fakt, iż niedawno wyszła za mąż i być może wkrótce będzie musiała zająć się dziećmi".

Thatcher przez całą karierę była otoczona mężczyznami, a mimo to zachowała swoją wyjątkową kobiecość i często wykorzystywała ją w politycznej walce. „Jej ministrowie, wykształceni w najlepszych szkołach, nie wyobrażali sobie, aby mogli kłócić się z kobietą – przypomina Charles Powell, jeden z jej najbliższych doradców. – Tylko ci, którzy wywodzili się, tak jak ona, z dołów społecznych, wchodzili z nią w ostre starcia"

Gdyby była socjalistką, postępową i wyzwoloną, feministki niechybnie stawiałyby jej ołtarzyki. Reżyserka „Iron Lady" próbowała, niestety, namalować postać Thatcher jako zbuntowanej żony i matki, która chce się wyrwać z kuchni i dokonać wyłomu w machistowskim świecie polityki – zapominając, że wielkość Thatcher nie wynikała z jej płci, lecz z charakteru. „Kiedyś ludziom zależało na tym, by coś zrobić. Teraz ludziom zależy tylko na tym, by kimś zostać" – mówi w jednej ze scen Meryl Streep i można by właściwie zadedykować tę sentencję współczesnym feministkom, szczególnie tym nadwiślańskim.

Tak jak w przypadku kryzysu falklandzkiego Thatcher zawstydzała nierzadko swoich współpracowników prawdziwie męską stanowczością. W zwiastunie „Iron Lady" pojawia się scena (niestety, wycięta w trakcie montażu), w której szefowa brytyjskiego rządu mówi do siedzących przy stole przywódców Europy: „Panowie, może teraz dołączymy do naszych pań".

Thatcher była też ofiarą żenujących, seksistowskich ataków. Gdy występowała w parlamencie jeszcze jako minister edukacji w gabinecie Edwarda Heatha, posłowie Partii Pracy urządzali jej kocią muzykę, powtarzając jak mantrę: „Ditch the bitch, ditch the bitch..." („Uwalić sukę"). Ten jakże uroczy slogan, wymyślony przez lewicowców „zatroskanych o los kobiet", był potem skandowany przez ulicznych demonstrantów obok dużo bardziej cywilizowanego: „Maggie, Maggie, Maggie, Out, Out, Out!".

Niestety, także wśród torysów znalazło się wielu polityków, którym nie podobało się, iż Anglią rządzi niewiasta. Pewien podchmielony członek Partii Konserwatywnej spytał ją kiedyś podczas lunchu na Downing Street: „Czy można się doszukać jakiegoś ziarna prawdy w pojawiających się ostatnio plotkach, iż jest pani kobietą?".

Oficjalne stenogramy nie precyzują, czy ów „dżentelmen" został w tym momencie znokautowany torebką.

* * *

Dla laburzystów była „suką". Dla prezydenta Francji François Mitterranda „kobietą o ustach Marilyn Monroe i oczach Kaliguli". Dla Rosjan, oczywiście, żelazną damą.

Przydomek ten został użyty po raz pierwszy w 1976 roku, w „Czerwonej Gwieździe", oficjalnym organie Ministerstwa Obrony ZSRR, gdy Thatcher dopiero przymierzała się do walki o fotel premiera. Wygłosiła wówczas słynne przemówienie w Kensington Hall: „Rosjanie chcą zapanować nad całym światem. Szybko zdobywają środki, by osiągnąć ten cel i stać się największą imperialną potęgą w dziejach. Członkowie sowieckiego politbiura nie muszą się martwić o opinię publiczną. Armaty zawsze są dla nich ważniejsze niż masło, podczas gdy dla nas niemal wszystko jest ważniejsze od armat (...). Sowieci zdają sobie jednak sprawę, że są potęgą tylko w jednej dziedzinie – militarnej. Jeśli zaś chodzi o gospodarkę i warunki życia – ponieśli całkowitą klęskę".

Thatcher, która nie miała żadnego doświadczenia w polityce międzynarodowej, bezbłędnie zdiagnozowała sowiecki system i jego wady. Odrzucała każdą formę totalitaryzmu, bo wierzyła, iż sprawiedliwe rządy są możliwe tylko wtedy, gdy przestrzega się wolności jednostki.

W tym samym czasie w Białym Domu urzędował jeden słaby prezydent – Gerald Ford – który miał za chwilę przekazać pałeczkę jeszcze słabszemu – Jimmy'emu Carterowi. We Francji władzę sprawował Valéry Giscard d'Estaing, a w Niemczech Helmut Schmidt – obaj utrzymywali przyjacielskie stosunki z sowieckimi aparatczykami i podpisywali z Kremlem lukratywne kontrakty.

Tak jak Wielka Brytania pogodziła się z faktem, iż nigdy już nie odzyska pozycji mocarstwa, tak cały Zachód uznał, że nie da się obalić zimnowojennego porządku świata. Związek Sowiecki traktowano coraz częściej jako partnera, a nie wroga. Dlatego dosadne stwierdzenia Margaret Thatcher z Kensington Hall tak bardzo zaniepokoiły moskiewskich generałów.

W 1979 r., już jako premier, powtórzyła swoje tezy podczas wizyty w nowojorskim Foreign Policy Association: „Zagrożone jest nie tylko nasze bezpieczeństwo w Europie, ale również Trzeci Świat, bezpośrednio oraz poprzez kraje, które występują w imieniu ZSRR".

W książce „Prezydent, papież, premier" John O'Sullivan przypomina, że zaledwie dziesięć dni później sowieckie czołgi wjechały do Afganistanu. „Ta inwazja pozbawiła złudzeń Jimmy'ego Cartera i osłabiła jego pozycję, natomiast wzmocniła prestiż Thatcher" – pisze O'Sullivan. „Rosjanie sami potwierdzili opinię, jaką brytyjska premier głosiła o sowieckiej rzeczywistości. Co naturalne, Thatcher była coraz głębiej przekonana o słuszności własnych sądów, ale nie była jeszcze dominującym politykiem, który dyktuje swą wolę w kraju i za granicą".

Żelazna dama musiała poczekać jeszcze rok. W listopadzie 1980 roku pewien kalifornijski aktor, specjalizujący się w rolach szybkostrzelnych kowbojów, został wybrany na 40. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Margaret Thatcher zyskała ważnego sojusznika w boju z komunistyczną zarazą. Wraz z papieżem Janem Pawłem II stworzyli tercet zabójczy dla Sowietów. Obalili system, który miał przecież trwać wiecznie. Szkoda, że autorzy „Iron Lady" skompresowali ten wątek do jednego, trwającego ułamek sekundy ujęcia, na którym ktoś rozbija łomem mur berliński.

„Przed epoką Margaret Thatcher konserwatyści szczycili się tym, iż opanowali do perfekcji sztukę osiągania rzeczy możliwych. To prowadziło do niebezpiecznego poczucia samozadowolenia. Thatcher opanowała sztukę osiągania rzeczy niemożliwych. Świat to dostrzegł i docenił" – napisał kilka lat temu Charles Moore, były naczelny „The Daily Telegraph" i twórca autoryzowanej biografii Margaret Thatcher (która ma się ukazać dopiero po jej śmierci).

Wydawało się niemożliwe, że córka sklepikarza obejmie kiedyś stanowisko szefa rządu („Kobieta nigdy nie zostanie premierem Wielkiej Brytanii" – mówi w filmie Meryl Streep). Wydawało się niemożliwe, że wyprowadzi swój kraj z katastrofalnej recesji. Wydawało się niemożliwe, że wyjdzie zwycięsko z próby sił ze strajkującymi górnikami. I że będzie przemawiać na konferencji w Brighton, nazajutrz po zamachu IRA, z którego ledwo uszła z życiem. I że powie kiedyś o sekretarzu generalnym Komunistycznej Partii ZSRR, że „można z nim robić interesy". I że przyjmie zaproszenie od Helmuta Kohla do skosztowania jego ulubionej potrawy – Saumagen, faszerowanego świńskiego żołądka.

Wydawało się także niemożliwe, aby Margaret Thatcher zmieniła swoje zdanie na temat kontynentalnej Europy i jej federalistycznych zapędów. I nie zmieniła. Coś jednak musiało się okazać impossible.

* * *

W filmie ta głęboka awersja, która towarzyszyła jej przez całą polityczną karierę, pojawia się mimochodem, gdzieś na marginesie: Thatcher, zbiegająca po schodach parlamentu, niedbale rzuca, iż jej kraj „nie jest jeszcze gotowy na przyjęcie wspólnej waluty". Później zaś, podczas obrad rządu, kpi z ministrów, którym podobają się „francuskie propozycje", i sugeruje im, iż powinni płacić swoje podatki nad Sekwaną.

Ta scena chyba w niezamierzony sposób stała się niezwykle aktualnym komentarzem do dzisiejszych kwaśnych relacji między Downing Street a Pałacem Elizejskim.

W filmie nie ma natomiast słowa o stosunku Thatcher do Niemiec, o jej lęku przed rosnącą w siłę wielką, zjednoczoną Germanią.

W kwietniu 1989, w trakcie pamiętnej wizyty nad Renem (to wtedy właśnie została ugoszczona wieprzowymi mecyjami), Helmut Kohl zaprowadził ją do romańskiej katedry w Spirze, gdzie pochowani są władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Charles Powell, pełniący w tamtym czasie funkcję jej osobistego sekretarza, wspomina, iż Kohl w pewnej chwili przystanął za  jednym z filarów, przyciągnął go do siebie i wyszeptał: „Pokazałem jej moje rodzinne strony, nad granicą z Francją, w samym sercu Europy. Teraz na pewno zrozumie, że nie jestem tylko Niemcem, ale i Europejczykiem. Musi ją pan przekonać...".

„Przyjąłem to wyzwanie z drżeniem serca – opowiada Powell. – Gdy wsiedliśmy do samolotu, pani Thatcher z ulgą osunęła się na fotel, ściągnęła buty i stwierdziła: »Mój Boże, ten facet to kwintesencja niemieckości«". Próby europeizowania żelaznej damy skończyły się, zanim jeszcze się zaczęły.

Co ciekawe, niemieccy dziennikarze, przekonani o wyższości ojczystej kuchni nad brytyjską, wysnuli z tej eskapady inny wniosek: skoro nawet Saumagen nie podbił serca Margaret Thatcher, to znaczy, że nic nie jest w stanie wyleczyć jej z niechęci do Niemiec.

Może to i lepiej, że w „Iron Lady" nie zobaczyliśmy sceny bratania się dwóch wielkich przywódców nad talerzem nadreńskich delicji. Sami bowiem moglibyśmy zachorować na  przewlekłą germanofobię.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Tekst "Królowa narodu sklepikarzy" ukazał się w dodatku Plus Minus 11 lutego 2012

Tekst "Królowa narodu sklepikarzy" ukazał się w dodatku Plus Minus

Może to przewrotne stwierdzenie, ale gdyby nie Leopoldo Galtieri, Margaret Thatcher prawdopodobnie nigdy nie trafiłaby do podręczników historii jako jedna z największych postaci XX wieku.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, rządziłaby Wielką Brytanią przez jedną kadencję, nie mogłaby się pochwalić żadnymi godnymi uwagi osiągnięciami, zapamiętano by ją jedynie jako pierwszą w dziejach kobietę stojącą na czele dużej, zachodniej demokracji.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, nazwisko Thatcher znaczyłoby dla nas, Polaków, mniej więcej tyle samo, co nazwiska Edwarda Heatha, Harolda Wilsona i Jamesa Callaghana, jej trzech poprzedników na stanowisku premiera. Czyli nie znaczyłoby nic.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, Ronaldowi Reaganowi zapewne nie udałoby się rozmontować tak szybko i sprawnie sowieckiego komunizmu.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, cała Europa wciąż żywiłaby się mrzonkami o „socjalizmie z ludzką twarzą" jako najlepszym pod słońcem systemie gospodarczym i społecznym.

Gdyby nie Leopoldo Galtieri, Meryl Streep nigdy nie zagrałaby roli żelaznej damy.

To zaiste zdumiewające, jak wiele zawdzięczamy jednemu argentyńskiemu dyktatorowi, który pewnego dnia wpadł na głupi pomysł, żeby podbić kilka wysp na południowym Atlantyku...

Pozostało 93% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021