„Przestańcie się ścigać po naszej krwi" – takie napisy pojawiły się w weekend na murach w stolicy kraju Manamie. Demonstranci, którzy od ponad roku protestują przeciwko niepodzielnym rządom króla Hamada ibn Isy al-Chalify, domagali się odwołania niedzielnego wyścigu Formuły 1. Zawody jednak się odbyły. Podczas gdy na torze ścigały się – oklejone reklamami zachodnich koncernów – supernowoczesne bolidy, na ulicach miasta trwały gwałtowne zamieszki. Służby bezpieczeństwa w brutalny sposób rozpędziły opozycjonistów.
Dla Bahrajnu, który co roku płaci 40 milionów dolarów za organizację wyścigu Formuły 1, impreza jest jednym z głównych sposobów na autopromocję. Szacuje się, że dzięki związanej z wyścigiem turystyce i pobudzeniu gospodarki do budżetu arabskiej monarchii wpływa rocznie nawet 600 milionów dolarów. W tym roku efekt jest jednak odwrotny od zamierzonego. Więcej niż o rywalizacji najlepszych kierowców świata mówi się o nasilających się, masowych protestach opozycji i bezwzględności bezpieki.
Tortury i represje
W liczącym niecałe 800 tysięcy mieszkańców Bahrajnie zdecydowaną większość stanowią szyici (70 proc.). Mimo to od ponad 200 lat władza znajduje się w rękach sunnitów. Formalnie kraj jest monarchią konstytucyjną, ale w praktyce ostatnie słowo zawsze należy do króla. Najważniejsze urzędy w państwie obsadza on członkami swojej społeczności. Protesty szyitów, którzy domagają się demokratyzacji kraju i udziału we władzy, trwają od lutego zeszłego roku. Według raportów niezależnych organizacji w wyniku akcji represyjnych zginęło już co najmniej 87 osób, w tym pięć w wyniku tortur.
Władze, które za wszelką cenę nie chciały dopuścić do powtórki sytuacji sprzed roku, kiedy wyścig F1 został odwołany z powodu zamieszek, do ostatniej chwili starały się rozładować napięcie. W piątek opozycja dostała pozwolenie na pięćdziesięciotysięczny marsz. Sytuacja wymknęła się jednak spod kontroli i w stolicy doszło do wielogodzinnych starć. Gdy na dachu jednego z budynków znaleziono ciało martwego demonstranta, przemoc jeszcze się nasiliła. Toru wyścigowego musiały strzec setki policjantów wyposażonych w broń gładkolufową i wozy opancerzone, aby na jego teren nie wdarli się oburzeni demonstranci.
Złość protestujących skupiła się na szefie F1 Bernim Ecclestonie, który nie zgodził się na odwołanie wyścigu. Demonstranci palili jego zdjęcia i plakaty reklamujące Grand Prix. Centrum Praw Człowieka w Bahrajnie oskarża Międzynarodową Federację Samochodową (FIA) o wspieranie reżimu.