Stało się to, czego Izraelczycy obawiali się od ponad roku, czyli od czasu obalenia pragmatycznego prezydenta Hosniego Mubaraka. Egipt zakręcił kurek z gazem. Oficjalnie egipskie przedsiębiorstwo gazowe zrobiło to „z przyczyn biznesowych, niemających nic wspólnego z polityką". Według Kairu Izraelczycy nie wywiązywali się z umowy, od kilku miesięcy nie płacąc za surowiec.
Przedstawiciele państwa żydowskiego stanowczo temu zaprzeczają i zapewniają, że sumiennie wypełniali wszystkie punkty kontraktu. W Izraelu nikt nie ma wątpliwości, że zerwanie umowy jest kolejnym wrogim posunięciem władz w Kairze. Przypominają, że od czasu obalenia Mubaraka rurociąg już 14 razy był wysadzany w powietrze przez „nieznanych sprawców".
– Kair uległ naciskowi radykalnej ulicy – powiedział „Rz" izraelski politolog prof. Efraim Inbar. – Z każdym dniem w Egipcie rosną wpływy islamistów, społeczeństwo jest nastawione coraz bardziej antyizraelsko. Egipcjanie umowę gazową z nami uznają za haniebną kolaborację ich rządu z „syjonistycznym wrogiem". Jej zerwanie było więc kwestią czasu.
Na mocy podpisanej w 2005 roku umowy Egipt dostarcza Izraelowi gaz rurociągiem biegnącym przez półwysep Synaj. Egipskie dostawy pokrywają 43 procent zapotrzebowania państwa żydowskiego na ten surowiec. Ich przerwanie oznacza więc poważny cios dla izraelskiej gospodarki. Choć Izrael odkrył niedawno własne obszerne złoża gazu na Morzu Śródziemnym, zanim będzie w stanie je eksploatować, minie jeszcze sporo czasu.
– No cóż, nie jest to dobra wiadomość, ale jakoś sobie bez tego egipskiego gazu poradzimy. Pytanie tylko, czy Egipt poradzi sobie bez naszych pieniędzy – podkreślił Inbar. Kraj ten znajduje się bowiem w fatalnej sytuacji finansowej. Chaos, który zapanował po obaleniu poprzedniego reżimu, doprowadził do załamania się przemysłu turystycznego, wzrostu bezrobocia i wycofania wielu zachodnich inwestorów.