Kanclerz Angela Merkel triumfowała w marcu, gdy po wielu trudach udało jej się doprowadzić do zawarcia paktu fiskalnego dyscyplinującego jak żadne wcześniejsze porozumienie wydatki budżetowe państw UE. Jednak ta sama Merkel ma dzisiaj poważne kłopoty z przeforsowaniem paktu fiskalnego w niemieckim parlamencie. Do ratyfikacji potrzebna jest większość dwóch trzecich głosów i dlatego też pani kanclerz szuka wsparcia opozycji.
Zaprosiła wczoraj do siebie przywódców ugrupowań parlamentarnych z nadzieją, że uda się ich przekonać do zwarcia szeregów w najważniejszych sprawach dotyczących przyszłości Europy. W odpowiedzi usłyszała całą litanię propozycji, wniosków i warunków. Paradoksalnie wiele z nich nie różniło się niczym od propozycji, jakie położył niedawno na stole nowy prezydent Francji Francois Hollande, począwszy od żądań wprowadzenia euroobligacji skończywszy na podatku od operacji na rynkach finansowych.
– Wraz ze swym jednostronnym programem oszczędnościowym pani kanclerz doprowadziła do izolacji Niemiec – tłumaczył jeszcze przed wczorajszym spotkaniem Jürgen Trittin, jeden z liderów Zielonych. Ugrupowanie to podobnie jak SPD opowiada się za uzupełnieniem paktu fiskalnego o rozwiązania mające zapewnić Europie wzrost gospodarczy. Tego żądają także postkomuniści z Die Linke. Domagają się też od rządu zgody na francuską propozycję wprowadzenia euroobligacji. Także Zieloni nie mają złudzeń co do słuszności postulatów Paryża.
– Nie ma żadnych wątpliwości, euroobligacje, które nie są niczym innym jak uwspólnotowieniem długów, są sprzeczne z postanowieniami traktatu lizbońskiego, w którym znalazło się wyraźne twierdzenie zabraniające przerzucania odpowiedzialności za długi jednego państwa na barki drugiego – tłumaczy „Rz" prof. Dirk Mayer, ekonomista z hamburskiego uniwersytetu.
Socjaldemokraci z SPD zmienili front i wycofali się już z poparcia euroobligacji. Na stronie internetowej SPD wisi jednak nadal analiza, z której wynika, że wspólne obligacje UE nie stanowią bynajmniej nadmiernego obciążenia dla Niemiec, co najwyżej 600 mln euro rocznie. Tymczasem konserwatywna „Frankfurter Allgemeine