Na podstawie artykułów "Rzeczpospolitej" z lipca 2002 roku
To był jasny, słoneczny dzień. Na lwowskim lotnisku Skniłów zebrały się tłumy. Około 10 tysięcy miłośników powietrznych akrobacji przybyło podziwiać asów ukraińskiego lotnictwa. Pokaz miał uświetnić dwie rocznice: 60-lecia utworzenia 14. Korpusu Ukraińskiego Lotnictwa Wojskowego i 58-lecia wyparcia ze Lwowa Niemców. Na płytę lotniska przyszły całe rodziny. Dla publiczności to miała być miło spędzona wakacyjna sobota. I taka była, do godziny 12.52 czasu lokalnego...
Zachwyceni widzowie patrzyli, jak myśliwiec Su-27 wychodził z zaskakująco brawurowego nurkowania. Po chwili jednak stało się jasne, że samolot już nie wyrówna lotu. Z kokpitu wystrzeliły dwie katapulty z pilotami. Lekko przechylona maszyna jeszcze przez moment leciała bardzo nisko nad przerażonym tłumem. Po kilku sekundach bojowy myśliwiec zahaczył jednym skrzydłem o ziemię i eksplodował. Wybuch ogłuszył publiczność. Kula ognia wielkości dużego domu przypominała rozżarzone słońce. To było piekło. Nad zmasakrowanymi ciałami unosił się czarny dym.
- Właśnie robiłem zdjęcie, kiedy samolot nagle zanurkował - opowiadał w szpitalu świadek zdarzenia, osiemnastolatek Bohdan Hupalo. - Leciał wprost na mnie. Padłem na ziemię i zamknąłem oczy. Otworzyłem je dopiero po wybuchu. Dookoła mnie było pełno ludzkich szczątków. Ci, którzy nie zdążyli wcześniej upaść, zostali poprzecinani jak źdźbła trawy. Innych poszarpały odłamki. Mnie raniło w plecy.
Po katastrofie na lotnisku zapanował chaos. Ludzie byli w szoku. Rodzice szukali dzieci, ranni błagali o pomoc, niektórzy widzowie bez celu biegali wokół miejsca tragedii. Wielu siedziało na ziemi i płakało.