Izrael jest państwem, w którym kolejne afery korupcyjne nikogo specjalnie nie dziwią. W rozmaite machinacje finansowe zamieszani byli już premierzy, ministrowie, generałowie, a nawet czołowi rabini. Postępowanie wobec Ariela Szarona wywołało jednak w państwie żydowskim szok. Był nie tylko szefem rządu. Jest bohaterem narodowym.
Skandal wybuchł około dekady temu, gdy izraelskie media ujawniły podejrzane związki Szarona z zamożnymi żydowskimi biznesmenami. Śledztwo nabierało tempa i sprawa przyjęła dla prawicowego polityka niepokojący obrót. Wyglądało na to, że nie uniknie procesu. 4 stycznia 2006 roku Szaron doznał jednak rozległego wylewu krwi do mózgu. Od tego czasu nie odzyskał przytomności. Wegetuje podłączony do aparatury podtrzymującej życie.
To właśnie stan zdrowia Szarona skłonił prokurator Norę Tawor do złożenia wniosku o umorzenie postępowania. – To śledztwo nie ma już sensu. Szaron jest jedną nogą na tamtym świecie. Nie może być przesłuchany, nie może stanąć przed sądem – powiedział „Rz" znany izraelski komentator radiowy Arie Golan. – Czy jest winny? Obawiam się, że pozostanie to na zawsze tajemnicą – dodał.
Przelewy na prywante konta
O co dokładnie był oskarżony Szaron? Sprawa jest niezwykle skomplikowana i niejasna. Przewijają się w niej nazwiska dwóch biznesmenów Martina Schlaffa z Austrii i Cyryla Kerna z RPA. Obaj panowie za pośrednictwem spółek rozsianych na całym świecie przelewali olbrzymie sumy na prywatne konta synów Szarona – Omriego i Gilada.
Miały to być depozyty, ale część pieniędzy nigdy nie wróciła do pierwotnych właścicieli. Mowa była o kilku milionach dolarów. W 2006 roku Omri Szaron został skazany przez sąd w Tel Awiwie na dziewięć miesięcy pozbawienia wolności za „nielegalne zbieranie środków na kampanię ojca".