Czterdziestu kilku Czeczenów opanowało dziesięć lat temu budynek Teatru na Dubrowce, biorąc około dziewięciuset zakładników. Interweniowały oddziały specjalne milicji, zabijając 39 napastników i co najmniej 129 zakładników. Rodziny ofiar twierdzą, że nie powinno dojść do takiej tragedii. Natomiast zdaniem władz milicja zrobiła to, co powinna i co musiała. Faktem jest, że cała operacja okazała się pyrrusowym zwycięstwem. Nie pierwszym i nie ostatnim w Rosji.
Do i przed musicalem
Krewni ofiar nadal dochodzą sprawiedliwości od rosyjskiego państwa za ich zdaniem źle przeprowadzoną, bezsensowną akcję. – Nasze życie rozpadło się na dwie części – do musicalu „Nord-Ost" i po tej tragedii, w której straciliśmy swoje dzieci, matki i ojców utrzymujących rodziny. Straciłam wówczas syna Aleksandra. Był pisarzem i tłumaczem. Bardzo chciał obejrzeć ten fenomenalny musical. Wtedy akurat skończył pracę nad amerykańskim musicalem „Chicago". Z Teatru na Dubrowce nie wrócił. Na szczęście wróciła jego żona Swietłana – mówi „Rz" Tatiana Karpowa, współprzewodnicząca rosyjskiej organizacji Nord-Ost.
Jak podkreśla, sprawiedliwości szukali w sądach wszystkich instancji. – W końcu sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Spraw Człowieka, który stanął po naszej stronie. Nigdy nie zapomnimy tej tragedii. Współpracujemy i wspieramy się nawzajem z rodzinami ofiar innych dramatów, do których doszło w naszym kraju, m.in. w Biesłanie – dodaje Karpowa.
W zeszłym roku Trybunał w Strasburgu zobowiązał władze Rosji do wypłaty rodzinom ofiar i poszkodowanym zamachu w Teatrze na Dubrowce 1,3 mln euro. Ich obrońcy żądają wszczęcia śledztwa przeciwko funkcjonariuszom, którzy mieli popełnić rażące błędy podczas szturmu. 19 października moskiewski sąd miał przystąpić do rozpatrzenia skargi adwokata poszkodowanego w wyniku zamachu Igora Trunowa, któremu rosyjski Komitet Śledczy odmówił wszczęcia takiego dochodzenia. Posiedzenia sądu nie było. Śledczy zignorowali proces.
Coraz więcej pytań
Wdowa po dziennikarzu z Kaliningradu Maksima Michajłowa sama wychowuje dwójkę dzieci. – Minęło dziesięć lat, a mimo to mam coraz więcej pytań do władz. Każdy próbuje zrozumieć, dlaczego stracił bliskich. Mamy dowody, które świadczą, że po szturmie ofiarom nie okazano należytej pomocy medycznej – wspominała Aliona Michajłowa. Szturm przeżyła, ale choruje do dziś. Z powodu gazu, który miał obezwładnić terrorystów. Jego głównym składnikiem był zapewne fentanyl. – Lekarz, który oglądał rentgen moich kolan, mówił, że takie samie zdjęcia oglądał u człowieka, który uczestniczył w działaniach wojennych – mówiła Michajłowa. Młodszy syn Aliony miał rok, gdy stracił ojca. Władze w Moskwie odmówiły mu wypłaty dożywotniej renty po utracie ojca. Pomóc ma Kaliningrad.