Waszyngtońska bitwa o Departament Stanu

Jeszcze nie ma formalnej nominacji, a już znalazła się w oku politycznego cyklonu. Czy Susan Rice obejmie kluczowe stanowisko sekretarza stanu?

Aktualizacja: 01.12.2012 16:26 Publikacja: 01.12.2012 14:26

Susan Rice walczy o swoją przyszłość

Susan Rice walczy o swoją przyszłość

Foto: Rzeczpospolita, Spencer Platt Spencer Platt

Cudowne dziecko amerykańskiej dyplomacji, wielce utalentowana absolwentka renomowanych uczelni, która błyskawicznie awansowała w kierowanych przez demokratów administracjach. A na dokładkę ładna – i ciemnoskóra. Wydawałoby się, idealna kandydatka na urząd sekretarza stanu, który ma zwolnić – jak zapowiadała – Hillary Clinton. A jednak gwałtowny sprzeciw wobec pomysłu, by objęła kierownictwo Departamentu Stanu, zgłosili republikanie.

– Trudno ocenić, jak rozwiną się polityczne zawirowania wokół pani ambasador Rice – powiedział „Rz" prof. Stephen Schneck, politolog z Katolickiego Uniwersytetu Ameryki. – Administracja Obamy rozwija niespodziewanie duże siły w jej obronie wobec silnej opozycji republikanów w Kongresie. Tak więc ma ona wciąż pewne szanse – dodaje.

Marzyła o polityce

Urodzona w 1964 r. w Waszyngtonie Susan Elisabeth Rice (choć posiada identyczne nazwisko, nie jest spokrewniona z Condoleezzą Rice, byłą sekretarz stanu) opowiada, że jako młoda dziewczyna „marzyła o tym, by zostać senatorem z Dystryktu Kolumbii", w którym znajduje się stołeczny Waszyngton. Zarazem obawiała się, że jeśli odniesie jakieś sukcesy, to niechętni jej ludzie przypiszą to „akcji afirmatywnej" dającej pewne przywileje czarnoskórym.

Ukończyła prestiżowy Uniwersytet Stanford, a potem studiowała na Oksfordzie, otrzymała nawet nagrodę Chatham House za prace o działaniach Wspólnoty Brytyjskiej w Zimbabwe. Jeszcze kiedy była studentką, w 1988 r. (w wieku 24 lat!), pełniła funkcję doradcy Michaela Dukakisa w kampanii prezydenckiej. Później pracowała w sztabie wyborczym Billa Clintona.

Clinton wybory wygrał, a ona błyskawicznie awansowała. Choć poza funkcjami w sztabach wyborczych jej jedynym doświadczeniem było 18 miesięcy pracy w firmie konsultingowej McKinsey, od razu dostała wysokie stanowisko. Najpierw została dyrektorem ds. organizacji międzynarodowych i ochrony pokoju w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa, potem – choć nigdy nie pracowała w Afryce – została specjalnym doradcą prezydenta ds. afrykańskich, a także uzyskała wysokie stanowisko w Departamencie Stanu. Jej poprzednicy mieli w sprawach Afryki bardzo duże doświadczenie.

Pani Rice wspierała międzynarodowe siły, które interweniowały w Zairze w 1996 r. i obaliły prezydenta Mobutu Sese Seko. – Wszystko jest lepsze niż Mobutu – mówiła nieoficjalnie. Ale akcja ta była krytykowana jako destabilizująca sytuację w regionie i niebezpieczna. Nie wiadomo, czy jest prawdą (jak chciał później „Washington Post„), że przekonała doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Sandy'ego Bergera, by wbrew intencjom sekretarz stanu Madeleine Albright nie atakować Osamy bin Ladena, gdy w 1996 r. przebywał w Sudanie. Warto jednak dodać, że Albright zawsze ją wspierała, była przyjacielem jej rodziny (wspólnie z matką Rice zasiadały w lokalnej radzie szkolnej). Uznawana jest wręcz za jej protegowaną.

U Obamy

Później, po utracie władzy przez demokratów, Rice trafiła do Intellibridge i Brookings Institution. Wspomagała w 2004 r. walczącego o prezydenturę Johna Kerry'ego jako doradca ds. polityki zagranicznej, a w 2008 r. – Baracka Obamę. To zresztą zostało przyjęte jako „zdrada" przez rodzinę Clintonów, bo przecież kontrkandydatem Obamy w demokratycznych prawyborach była Hillary Clinton. To jednak nie przeszkodziło obu paniom w późniejszej współpracy. Kiedy pracowała w sztabie wyborczym, publicznie krytykowała republikańskiego rywala Obamy Johna McCaina.

Wiadomo było, że w razie wygranej Obamy znów trafi do prezydenckiej administracji. I tak się też stało. Jeszcze jako prezydent elekt Barack Obama 1 grudnia 2008 r. powierzył jej ważne stanowisko ambasadora w Organizacji Narodów Zjednoczonych i podniósł zarazem jego rangę tak, że pani Rice weszła do ścisłego gabinetu.

Okazuje się jednak, że cała jej wiedza i aktywność zbladły wobec jednego incydentu. 11 września 2012 r. doszło do ataku terrorystycznego na amerykańską i konsulat w Bengazi. W jego trakcie zginęli ambasador USA w Libii Christopher Stevens i trzy inne osoby. I choć zastępca sekretarza stanu USA Patrick F. Kennedy dość szybko oświadczył, że atak był zaplanowany, ona przekonywała, że jest inaczej.

Oto, co mówiła Rice w programie „This Week" telewizji ABC: „Nasze oceny, oparte na obecnie posiadanych informacjach, wskazują, że początek [demonstracji, która doprowadziła do śmierci ambasadora] był spontaniczną, a nie zaplanowaną odpowiedzią na to, co stało się w Kairze. (...) Jesteśmy przekonani, że ludzie w Benghazi, niewielka grupa, która przyszła do ambasady – czy raczej konsulatu, chciała powtórzyć ten rodzaj działania, jaki miał miejsce w Kairze. I potem, w miarę rozwoju wydarzeń, demonstracja została przejęta przez jakąś grupkę ekstremistów z bronią ciężką".

Podobnie wypowiadała się w innych programach telewizyjnych. W tym samym czasie prezydent Libii Mohamed Magariaf mówił, że atak wcale nie nastąpił przypadkiem. – Był zaplanowany przez obcokrajowców, ludzi, którzy przybyli do Libii kilka miesięcy temu i od tego czasu planowali atak. Wkrótce tak samo zaczęli mówić przedstawiciele amerykańskiej administracji, a pani Rice zamilkła.

Sprzeciw republikanów

Sprawa pewnie zostałaby zapomniana, gdyby nie fakt, że pojawiły się spekulacje o możliwym objęciu przez Susan Rice kierownictwa Departamentu Stanu. I to wykorzystali republikanie. Około stu kongresmenów zaapelowało, by Obama nie obdarzył jej tą funkcją.

Ale sprawa poszła w nieco innym kierunku, niż można się było spodziewać. Poważni komentatorzy zaczęli bowiem sugerować, że to nie jest zwykła, międzypartyjna wojna, że z Rice coś może być nie w porządku. Bo sprawy toczą się w sposób nietypowy dla waszyngtońskiego establishmentu. „Washington Post" pisał, że jest zdumiewające, iż nieoficjalna kandydatka na sekretarza stanu nie usiłuje przekonywać do siebie umiarkowanych republikanów. „Musi być coś, o czym Rice nie może mówić, a co zdarzyło się w libijskim Bengazi. Albo jest coś w jej postawie, co powoduje, że ci senatorzy kwestionują jej wiarygodność" – czytamy.

Gdy doszło do spotkań, nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Zdumiewająca jest krytyka Susan Rice ze strony umiarkowanej republikańskiej senator Susan Collins. Pojawiły się zupełnie nowe zarzuty – tym razem w sprawie jej podobno niewłaściwego zachowania po wybuchu bomby w ambasadzie USA w Kenii w 1998 r. W tym czasie pracowała w Departamencie Stanu i zajmowała się sprawami afrykańskimi. Zapytana, jak się zachowa, jeśli Obama ogłosi chęć nominacji dla Rice, Susan Collins odpowiedziała: – Będę potrzebowała dodatkowych informacji, zanim będę mogła poprzeć jej nominację.

Jak na razie Obama jedynie poparł publicznie Rice, ale nic nie powiedział o możliwej nominacji. Uznał, że jest „wspaniała", i stwierdził, że jest dumny z jej działań jako ambasadora przy ONZ. Stało się to podczas posiedzenia jego gabinetu, a pozostali uczestnicy głośno zaaprobowali słowa prezydenta. – Susan Rice wykonała świetną robotę – przekonywała sekretarz stanu Hillary Clinton, choć zastrzegła, że to do szefa państwa należy wyznaczenie jej następcy.

Będzie bez zmian

Zobaczymy, czy prezydent wyciągnie cięższe działa i czy pani Rice jednak zostanie sekretarzem stanu. Co jeśli tak się stanie?

Prof. Schneck uważa, że jeśli pani Rice obejmie swój urząd, nie dojdzie do żadnych poważniejszych zmian w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych. – Prezydent Obama jest zachwycony sposobem, w jaki pani Clinton kieruje Departamentem Stanu, i spodziewam się, że będzie oczekiwał, iż pani Rice podąży dokładnie jej śladem – podkreśla.

Zresztą w USA sekretarz stanu jest przede wszystkim wykonawcą polityki prezydenta. Chyba że jest postacią o szczególnym autorytecie, wówczas może wnieść znaczący wkład w działania dyplomacji. Pani Rice raczej takiego autorytetu mieć nie będzie, nawet jeśli wygra bój o urząd.

Cudowne dziecko amerykańskiej dyplomacji, wielce utalentowana absolwentka renomowanych uczelni, która błyskawicznie awansowała w kierowanych przez demokratów administracjach. A na dokładkę ładna – i ciemnoskóra. Wydawałoby się, idealna kandydatka na urząd sekretarza stanu, który ma zwolnić – jak zapowiadała – Hillary Clinton. A jednak gwałtowny sprzeciw wobec pomysłu, by objęła kierownictwo Departamentu Stanu, zgłosili republikanie.

– Trudno ocenić, jak rozwiną się polityczne zawirowania wokół pani ambasador Rice – powiedział „Rz" prof. Stephen Schneck, politolog z Katolickiego Uniwersytetu Ameryki. – Administracja Obamy rozwija niespodziewanie duże siły w jej obronie wobec silnej opozycji republikanów w Kongresie. Tak więc ma ona wciąż pewne szanse – dodaje.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1181
Świat
Meksykański żaglowiec uderzył w Most Brookliński
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1178
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1177
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1176